Na dwa tygodnie przed rozpoczęciem decydującej gry o Puchar Stanleya odważny ruch wykonali Tampa Bay Lightning. Klub z Florydy ogłosił bowiem, że bez względu na wynik Jon Cooper nie musi martwić się o posadę – właśnie zawarto z nim nowy, 3-letni kontrakt.
Od razu przejdźmy do konkretów: wnioski, analiza, ocena. Walimy prosto między oczy. Bez owijania w bawełnę – jakikolwiek inny rezultat fazy play-off niż końcowa wygrana Tampa Bay Lightning będzie niespodzianką. Błyskawica wybitnym sezonem zasadniczym sama na siebie nałożyła potworną presję. Odjechali konkurencji o kilka długości, jeszcze w poprzednim roku kalendarzowym rozpoczęli wyścig nie tyle z rywalami, co z samym sobą oraz z historycznymi osiągami hegemonów z Montreal Canadiens przełomu lat 70. i 80., czy Detroit Red Wings z początku XXI wieku. Przyjęło się, że w erze czapki płac nie można mówić o sensacjach. Wedle aktualnego porządku wszystko miało się wyrównać, nie miało być ani Dawidów, ani Goliatów. Tampa tegorocznymi rozgrywkami zadała kłam tej teorii. Zebrała wspaniały skład, co prawda na dłuższą metę nie do utrzymania, ale na dziś są potentatem. Puchar albo nic.
Właśnie przyjmując tę perspektywę delikatnie zdziwiłem się, gdy Lightning ogłosili kontynuację współpracy z dotychczasowym szkoleniowcem. Nie zrozummy się opacznie – niezwykle cenię jego pracę. Aktualna kondycja klubu to w dużej mierze jego zasługa, w dodatku prowadzenie tak silnej kadrowo drużyny to również nie lada wyzwanie. Z całą stanowczością odrzucam przewijające się opinie, że Bolts to samograj i równie skutecznie trenowałby ich Franciszek Smuda bądź Rudolf Rohacek. Coopera mam w top-3 kandydatów do nagrody im. Jacka Adamsa, wierzę, że czas zacząć doceniać fachowców rzetelnie pracujących od lat, budujących długoterminowy sukces. W ostatnich latach głosujący poszli w zgubny schemat wybierania trenerem roku szkoleniowca największej niespodzianki sezonu, co najczęściej kończyło się zwolnieniem tegoż jegomościa po roku-dwóch. Cooper spotyka się po prostu z innego rodzaju wyzwaniem niż – dajmy na to – Barry Trotz. Tak samo motywował przedłużenie umowy GM Julien BriseBois:
„Ma świetną zdolność do budowania znaczących i długotrwałych relacji z zawodnikami oraz innymi pracownikami klubu. To jego wizytówka. Zdołał rozwinąć silną kulturę ciężkiej pracy i rywalizacji, jednocześnie ciągle adaptując się do powstałych warunków nie tracąc na jakości. Wyznacza standardy, wedle których pracujemy i nie mogę się doczekać kolejnych lat współdziałania” – powiedział szef organizacji.
Oddając Cooperowi co królewskie pora wyjaśnić, dlaczego wyrażam swe zdziwienie. Otóż
__________________________________
Aby czytać dalej
Wybierz jedną z opcji abonamentu i ciesz się nieograniczonym dostępem do serwisu. NHL w PL to miejsce naszej pracy. Traktuj nas jak gazetę lub magazyn. Dziennik lub miesięcznik, przy tworzeniu którego działa wiele osób za określone wynagrodzenie. 10 złotych za miesięcznik złożony z 100 stron (średnia ilość artykułów w portalu) to uczciwa cena.
Możesz nam zaufać! Współpracujemy z uznanymi na polskim rynku markami jak TVP, czy wydawnictwo SQN, a o naszej rzetelności i bezpieczeństwie całego procesu świadczą już setki sprzedanych przez nas abonamentów. Płatność jest prosta i intuicyjna ale w razie wątpliwości w FAQ zobaczysz jak wygląda proces zakupu. Zapraszamy do działu z darmowymi artykułami gdzie będziesz mógł przekonać się, że naprawdę warto w nas zainwestować.
Formularz zamówienia
Nazwa | Przelew |
---|---|
Abonament 30 dni | 22 zł |
Formularz zamówienia
Nazwa | Przelew |
---|---|
Abonament 90 dni | 50 zł |
Formularz zamówienia
Nazwa | Przelew |
---|---|
Abonament 180 dni | 90 zł |
Adriano, zdecydowanie zgadzam się z pierwszym twierdzeniem. Błyskawica rzeczywiście jest w lidze wyznacznikiem tego jak mądrze zbudować drużynę i przez kilka lat utrzymywać ją blisko szczytu, tylko wydaje mi się, że bez osiągnięcia celu ma to naprawdę niewielkie znaczenie. Moim skromnym zdaniem tylko uczucie, które czuje kibic danego klubu ,gdy ich kapitan wznosi puchar do góry jest w stanie zadowolić fana od kilku lat będącego naprawdę blisko upragnionego celu. Podejrzewam, że hokeiści Tampy są podobnego zdania. Mam wrażenie, że niedosyt po ewentualnym braku sukcesu przesłoniłby „To co dobre” poleciałem trochę Kasią Kowalską hehe 😀 W tamtym roku tego piętna pozbyto się w Waszyngtonie, być może teraz przyszedł czas na Tampę ? Pozdrawiam Redaktora 🙂
Zgadzam się z przedmówcą. Mimo tej wspaniałej pracy, którą trener Cooper wykonał i cały czas wykonuje, jeżeli Tampa w tym roku nie zdobędzie pucharu, to wszystko nie będzie miało znaczenia. Tampa w tym składzie już nigdy tak dobrze nie zagra, to jest ten moment kulminacyjny (jak w filmie) i jeżeli teraz nie wygrają to obstawiam, że ta drużyna po sezonie się „rozleci” a trener dostanie łatkę wiecznie niespełnionego pechowca. Niestety (albo i stety) hokej jest chyba najbardziej nieprzewidywalnym ze sportów drużynowych, że bycie faworytem kompletnie nic nie znaczy 😉
Szanuję opinię Was obu i jak najbardziej rozumiem stanowisko. Mnie się po prostu ostatnio trochę przestawiło, dopadł mnie jakiś taki relatywizm. Gdyby mierzyć sukces tylko „gablotą”, to będziemy mieli ligę wiecznie niezadowolonych i udręczonych, zresztą tyczy się to również każdego innego sportu.
„Spotkałem się z co najmniej kilkoma wypowiedziami, że wszystko to co dobre w Lightning “będzie o kant dupy potłuc” jeśli nie uda się wygrać mistrzostwa. Zgadzacie się? Mnie bowiem coraz bliżej do obozu rozbitego nieco z boku, głoszącego że ewentualny brak wisienki na torcie pichconym przez Tampę nie powinien aż tak miażdżąco wpłynąć na ocenę ostatnich lat pracy wykonanych przez całą organizację.”
Zgadzam się z Adrianem. Także moim zdaniem trzeba spojrzeć na sprawę szerzej. Poptrzyłem na historię pozycji draftowych (miejsca wyjściowe z pominięciem handlowania) od czasu połaczenia WHA i NHL i Tampa jest na drugim miejscu jeśli chodzi o pozycję na liście wynikającą ze zdobytych punktów sezon wczesniej. Aż 12 razy byli w pierwszej piątce. Niezauważalny w ogóle jest okres w okolicach puchary z 2004 roku. Lightning regularnie aż do początku tej dekady szorowali po dnie. Dlatego zwłaszcza w ich przypadku taki dłuższy pobyt na szczycie zasługuje na uwagę.
Gorsi od nich są jedynie NYI (16 razy w najgorszej piątce). Lepsza jest nawet Floryda (10). W czubie jeszcze jest Pittsburgh (11) i Colorado (11).
Na przeciwnym biegunie NYR – ani razu nie byli na samym dnie! Szacun! ale trzeba pamiętać, że przed wprowadzeniem limitu płac w Nowym Jorku najłatwiej było dostać duży kontrakt. Także tam zawsze łapali graczy na kasę (Messier, Gretzky, Jagr) i nie spadali na samo dno.
Zaskoczeniem dla mnie jest Calgary – tylko raz na najsłabszej piątce. Z długowiecznych drużyn nieźle też Boston (3), St. Louis (3).
Godnym uwagi jest też fakt, jak dobrze uwinęli się ze startem drużyny w Nashville (2 razy w najgorszej piątce), Minnesocie (2) i San Jose (4).
Moge napisać dłużysz tekst na ten temat jeśliby kogoś by to w ogóle interesowało. Byłoby w sam raz na lipiec/sierpień.
Pisz, pisz 😉
Właśnie do tego o czym mówisz zmierzałem w artykule, tylko nie tak szeroko. Fajnie, że nawiązałeś do Rangers – OK, nie ma Pucharu Stanleya i odczuwam jako fan wielki niedosyt, jednocześnie po tych paru latach zaczynam doceniać fakt, jak bardzo konkurencyjną organizacją byli Rangers od czasów kiedy z nimi jestem. Od lokautu 04/05 do ubiegłego sezonu NYR byli w play-off w każdym sezonie za wyjątkiem 09/10, kiedy to przegrali awans pamiętnymi karnymi z Flyers w ostatnim meczu sezonu (Niku Antropowie smaż się w piekle!). Masa wspaniałych emocji w play-off, kapitalne zwycięstwa w dramatycznych okolicznościach, bolesne porażki… Sól sportu. Daleki jestem od stwierdzenia, że „wszystko chuj”, bo nie ma Stana. Tampę też będę doceniać po latach choćby za ten sezon. Owszem, rzuty karne/loser point nieco wykrzywia rzeczywistość, z drugiej strony wykręcić coś takiego w erze salary cap? Nomen omen – czapki z głów.
Comments are closed.