Asy najlepszej ligi świata, NHL, wciąż korzystają z dobrodziejstw letnich wakacji, ale przełom lipca i sierpnia to tradycyjny czas, gdy mocniej pracują juniorzy. W kanadyjskiej Kolumbii Brytyjskiej zakończyła się właśnie seria meczów kontrolnych z udziałem kilku czołowych reprezentacji do lat 20, czyli World Junior Summer Showcase.

Od kilku lat w tych sparingach biorą udział szersze składy reprezentacji Kanady, Stanów Zjednoczonych oraz narodowe ekipy Finlandii i Szwecji. I nawet jeśli wyniki tych spotkań nie mają szczególnie wielkiego znaczenia, trenerzy wnikliwie obserwują poczynania kandydatów do prestiżowych WJC – mistrzostw świata juniorów, które corocznie odbywają się na przełomie grudnia i stycznia.

Występy kilku graczy z pewnością zapadły w pamięci trenerom i obserwatorom, ale chyba nikt nie zrobił większego wrażenia niż duet amerykańskich braci Hughes – Jack i Quinn.

Już od jakiegoś czasu mówi się, że to może być nowa plakatowa amerykańska rodzinka, jeśli chodzi o hokej, w końcu jest jeszcze trzeci brat, póki co 14-letni dzieciak.

O drugim w kolejności Jacku pisałem niedawno w kontekście numeru jeden draftu 2019. Jego występy w ostatnich dniach tylko umocniły jego status. Środkowy z rocznika 2001 mógłby spokojnie przygotowywać się do zawodów Hlinka Gretzky Cup, który właśnie rozpoczyna się w kanadyjskiej Albercie, ale tak po prawdzie jego udział w kategorii U-18 nie miałby większego sensu. 17-latek był być może w ogóle najlepszym, najbardziej utalentowanym zawodnikiem w kategorii U-20, jaki ślizgał się po lodzie w Kamloops. Ogromne umiejętności indywidualne, wysokie hokejowe IQ i chęć do pracy na całym lodzie były bardzo widoczne w zasadzie w każdym spotkaniu. Szczególnie podoba mi się, jak czyta grę i jak dobrze odnajduje się tam, gdzie jest bardzo mało miejsca. Widać, że krążek niemal klei się do łopatki jego kija.

https://twitter.com/ryanbiech/status/1025116506781175808

Zanotował gola i asystę w pięciu meczach, w tym kluczowe podanie do swojego starszego brata, Quinna, przy zwycięskim trafieniu w zawsze prestiżowym meczu z Kanadą. Poniżej całościowe ujęcie tego, jak rozwijała się ta rodzinna akcja. Obydwaj bracia nie mają problemów z szybkim podejmowaniem decyzji.

Mimo że Jack był najmłodszym zawodnikiem, jaki wziął udział w tegorocznych zmaganiach kontrolnych przed WJC, no i dysponuje dość skromnymi warunkami fizycznymi, w ogóle nie wyglądał na kogoś, kto nie pasuje do tego towarzystwa. Widać, że chłopak jest już przyzwyczajony do rywalizacji ze starszymi i po prostu skupia się tylko na tym, co sam ma wykonać. Bardzo fajnie wyglądała jego współpraca z kolegami z formacji – Bradym Tkachukiem i bardzo skutecznym Joelem Farabeem (trzy gole), który na pewno też należał do grona największych wygranych tych sparingów.

Kto wie, czy jeszcze efektowniej nie zaprezentował się starszy brat Jacka, Quinn. 18-letni dynamiczny obrońca wyglądał w tych meczach jak niezacinająca się maszynka do kreowania szans kolegom z zespołu i produkowania efektownych skrótów dla realizatorów transmisji. W samym jednym meczu ze Szwecją miał trzy asysty, a mógł mieć pewnie ze dwa razy tyle, gdyby jego koledzy byli skuteczniejsi w wykańczaniu tych sytuacji. Najważniejsze, że bodaj najładniejsza akcja w jego wykonaniu zakończyła się golem Joshuy Norrisa i było to zwycięskie trafienie na 5:4. Nie będę tego opisywał, wystarczy po prostu popatrzeć. Na zegarze były wtedy ostatnie sekundy dogrywki.

https://twitter.com/mkmolnar/status/1025147696804491265

Starszy z braci robi też świetny użytek ze swojego największego atutu – wybornej jazdy na łyżwach, gdy trzeba uciekać spod mocnego forecheckingu rywala. Kilkakrotnie można było wyłapać taką sytuację, która pozwalała na spokojną zmianę i oddech dla wszystkich partnerów będących akurat na lodzie, zamiast nerwowego wybicia na oślep na drugą stronę lodu. Jego gra to gra na pełnym tempie, wtedy jest najgroźniejszy i bardzo trudno się przeciwko niemu broni. Wygląda wtedy jak ktoś grający gdzieś na zamarzniętym stawie w Michigan, gdzie jazda na łyżwach jest kluczowa. Od jednego końca do drugiego i tak ile starczy sił.

Wygląda na to, że kibice Vancouver Canucks mogą odetchnąć z ulgą. Wybranie tego chłopaka z numerem siedem ostatniego draftu może się okazać znakomitym biznesem, którego niebawem wielu będzie im zazdrościć. Quinn ma ogromny talent, ale zdaje się być ponadto dobrze poukładanym młodym zawodnikiem, który zdaje sobie sprawę z tego, nad czym musi jeszcze pracować. Ogłosił już, że wraca na kolejny sezon na University of Michigan, gdzie chce zagrać bardzo mocny punktowo sezon i na spokojnie popracować nad odpowiednim wzmocnieniem się pod względem fizycznym. Wiadomo, że wiele już nie urośnie, ale przy kierunku, w którym zmierza współczesna NHL, liczy się przede wszystkim mobilność i wizja gry. Quinn jest na tyle mądrym zawodnikiem, że wie, jak ustawiać się na lodzie, by trudno było go trafić. Tym niemniej lepsze obudowanie się w mięśnie na pewno mu nie zaszkodzi.

Uważam, że to naprawdę dobra, przemyślana decyzja. Nie ma co na siłę pchać się do NHL, gdzie w starciu z potężnymi napastnikami ktoś taki jak Hughes mógłby stać na straconej pozycji. Ponadto ma tam pewne niedokończone sprawy, jeśli chodzi o przedwczesne odpadnięcie w poprzedniej akademickiej kampanii. Trudno zresztą wróżyć jakieś większe sukcesy Canucks już w nadchodzącym sezonie. Spokojnie wprowadzą sobie znakomicie zapowiadającego się Szweda Eliasa Petterssona, a potem przyjdzie czas na zaadoptowanie do składu Hughesa… a może Hughesów?

Wiemy, że najbliższy draft odbędzie się w Vancouver i od tego tematu nie da się uciec. Pewnie wielu kibiców Canucks oczami wyobraźni widzi już, jak Quinn podaje do Jacka już na poziomie NHL. Kto wie, może tak właśnie będzie. Zapowiada się, że w tym roku rzeczywiście warto będzie oddać się w wir loterii draftowej i czekać na główną nagrodę…

Powstanie artykułu wsparła firma https://www.inseo.pl/