Rosyjscy hokeiści nie raz i nie dwa dawali popis swojej elokwencji tudzież znajomości, bądź nieznajomości, języka angielskiego. Począwszy od Aleksa Owieczkina, który angielskim włada wcale dobrze, po Pawła Dacjuka, który wolał mówić po rosyjsku, bo jego angielski był jak jego oficjalny powód do Rosji – mocno naciągany. Lapsusy językowe, wujek Google oraz kilku dziennikarzy sprawiło, że jeden reprezentantów Sbornej z ulubionego prospekta stał się czarnym charakterem.
Mentalność?
Pawieł Bure powiedział kiedyś, że mentalność Rosjan to coś, czego nikt poza nimi samymi nie jest w stanie zrozumieć i pewnie miał rację. Choć wątpię, by Bure doskonale rozumiał i przytakiwał ze zrozumieniem, gdy Ilja Bryzgałow opowiadał o kosmosie albo mówił, że jedyne czego się boi to niedźwiedź w lesie.
Siergiej Fiodorow z kolei używał najczęściej sformułowania „I know what you meant” w gniewie, ponieważ nieborak musiał rozmawiać z dziennikarzami. W ostatnich miesiącach do grona złotoustych mówiących angielskim ze wschodnim akcentem dołączył Nikita Triamkin, który (nie)posądził miasto Vancouver o to, że…. śmierdzi narkotykami.
Może poćwiczymy angielski?
W wywiadzie udzielonemu rosyjskiemu dziennikarzowi Igorowi Eronko, Triamkin wypowiedział się na temat swojego czasu gry w Canucks oraz na temat samego miasta. Raczej nie z ignorancji, ale z powodów czysto biznesowych (kliki), część dziennikarzy szybko odnalazła najciekawsze fragmenty tegoż wywiadu i wyrwała je z kontekstu przedstawiając jako sensacyjne obrażanie miasta przez zawodnika z Rosji.
Z oficjalnych kanadyjskich mediów dowiedzieć można się było, że obrońca nazwał Vancouver „menelskim miastem”, dodając przy tym, że w aglomeracji strasznie brzydko śmierdzi. Rosjanin według translacji przeprowadzonej przez żądnych wrażeń i aplauzu reporterów powiedział, że Vancouver śmierdzi wszelkimi możliwymi narkotykami, ale najbardziej marihuaną.
Ponieważ trzeba dodać nieco „faktów dziennikarskich”, w mediach pojawiły się również przekazy, jakoby Triamkin powiedział, że nigdy tam nie wróci, że to miasto jest beznadziejne i ma nadzieję, że nigdy nie będzie mu to pisane. Kibice jak to kibice, wpadli w szał. Co mądrzejsi zamiast w szał, wpadli na pomysł, by… samemu sięgnąć po słownik i przyjrzeć się wypowiedziom gracza w oryginale.
Trudno dziwić się tym pierwszym, bo wielokrotnie zdarzało się już, że zawodnik z Rosji rozgoryczony tym, że po prostu nie poszło mu za wielką wodą, zaczyna opowiadać w ojczyźnie bajki i niczym sowiecka propaganda mówi o zgniłym i złym świecie Ameryki. Tak było przecież nawet ostatnio w przypadku Wadima Szypaczowa po wyproszeniu go z NHL przez Vegas Golden Knights.
Triamkin grał coraz mniej, kilka razy był sadzany na ławce, aż w końcu oddelegowano go do AHL, czego odmówił jak wspomniany już Szypaczow. W końcu w dosyć nieoczekiwany sposób Nikita po prostu spakował się i wrócił do Rosji, gdzie gra dla Awtomobilist Jekaterynburg.
Rozwiązanie?
Przy medialnych dramach nie ma to wielkiego znaczenia, ale na całą aferę zareagował sam Eronko, który przeprowadzał ten wywiad. Wspominał, że zaskoczyło go, jak wywiad zrozumieli kibice i postanowił interweniować. Szybko okazało się, że tłumaczenie przeszło przez „pierwszego tłumacza we wszechświecie”, czyli wujka Google Translate, który przetłumaczył między innymi, że „w mieszkaniu tak śmierdziało, że można by było wystawić odbiornik za okno i oddychać”… i tym podobne kwiatki.
Eronko czuł się częściowo winny za zaistniałą sytuację i wyjaśnił na Twitterze, że Triamkin zupełnie nie to miał na myśli. Zawodnik powiedział, że był po prostu zaskoczony faktem, jak ludzie tak frywolnie i w dużej ilości palą marihuanę, ale nigdy nie nazwał miasta „menelskim”. Jeśli zaś o fakty chodzi, Vancouver słynie z bardzo łagodnej polityki narkotykowej i palenie jointa na rogu ulicy nie stanowi tam żadnej sensacji.
Triamkin dodał, że choć najwcześniej ponownie spróbuje swoich sił w NHL za trzy lata, to zawsze będzie pałał sympatią do miasta w zachodniej Kanadzie. Słusznie podkreślił, że kibice zawsze byli mu bardzo przychylni. Zawodnik nie zrobił niczego w kierunku promocji swojej osoby w ramach prób powrotu za ocean.
Nie ma co się smiać. Moja żona angielski zna bardzo dobrze, a i tak strzeliła kilka niezłych tekstów w pracy w UK, bo nie znała takich określeń jak „polish your helmet” czy „bonk”. No i zdarzyło się, że użyła ich. Skończyło się smiechem i wygraną w kategorii „złote usta”.
Comments are closed.