W rywalizacji Nashville Predators z Chicago Blackhawks doszło do rzeczy historycznej, absolutnie bez precedensu. Pierwszy raz w dziejach amerykańskiego zawodowego sportu ekipa rozstawiona z „jedynką” przegrała z „ósemką” playoffową serię 0:4. To nie pomyłka – nigdy wcześniej w hokeju, koszykówce czy baseballu nie doszło do takiego rozstrzygnięcia. Chicago obudziło się dzisiaj z wielkim kacem, egzystencjalnymi rozterkami i dziesiątkami pytań pozostającymi bez odpowiedzi.
Powiedzmy szczerze: nikt się tego nie spodziewał. Spośród setek tysięcy bracketów wypełnionych na NHL.com co najwyżej kilka, kilkanaście procent graczy wskazało awans Predators i to jeszcze po ciężkiej batalii na maksymalnym dystansie 7 meczów. Do historii przejdą typy dziennikarzy ESPN:
Brackets. Busted. 🙋🏼🙋🏼🙋🏼🙋🏼🙋🏼 pic.twitter.com/sN1NL0LLrw
— Nashville Predators (@PredsNHL) April 21, 2017
Nikt z fachowców nie postawił na Preds. Podobnie wyglądały zestawienia prognoz dziennikarzy NHL.com, Sportsnetu, TSN czy Yahoo – niespodziankę wietrzyła garstka ludzi hokeja. Jednak ja nie o tym. (No dobra, na chwilę o tym: tak typowaliśmy na NHLwPL, aż 4/11 głosów na Preds. I kto tu się zna, panowie i panie z ESPN? 😉 )
Rozmiary sensacji pozostawiam ocenie każdemu z osobna. Z większym zainteresowaniem przyglądam się reakcji wokół Chicago Blackhawks. Większość chyba jeszcze do końca nie wierzy w to co się stało, co chłodniejsze głowy rozkładają ręce mówiąc: „cóż, taki sport”, a panikarze żądają głów Joela Quenneville’a/Stana Bowmana/Jonathana Toewsa/Pana Christophera z klubowego sklepu z pamiątkami.
Rozumiem, że taka niespodziewana klęska i przede wszystkim jej rozmiar to kubeł lodowatej wody wylany na przyzwyczajone do sukcesów głowy. Kto jak kto, ale fani Czarnych Jastrzębi w ostatniej dekadzie byli wręcz rozpieszczani przez swoich hokeistów. Trzy mistrzostwa, dwa Finały Konferencji, dominowanie w sezonie zasadniczym… Żyć, nie umierać. Nie dziwię się nerwom, wyciąganiem pochopnych wniosków, jednak przyglądam się temu z boku i myślę sobie, że wcale nie ma powodów do paniki, a nawoływania do rewolucji są stanowczo przedwczesne.
Skąd taki optymizm? Wracam pamięcią do sezonu 2010, kiedy to Blackhawks sięgnęli po swój pierwszy Puchar w nowożytnej erze. Zdawało się, że młoda ekipa z Chicago zdominuje Ligę na lata, tymczasem kolejne dwa sezony to dwie porażki właśnie w pierwszej rundzie. W 2011 roku polegli ze swoim wielkim rywalem tamtych lat Vancouver Canucks, rok później sensacyjnie polegli z Phoenix Coyotes. Hawks wyciągnęli odpowiednie wnioski z porażek, odpowiednio się przeformatowali i w 2013 roku wrócili na tron. Dziś znowu znaleźli się w tym samym miejscu. Dwa lata po mistrzostwie 2015 mają za sobą dwie „wtopy” już na samym starcie playoff.
Owszem, kręgosłup drużyny jest już znacznie starszy niż choćby dwa sezony temu. Keith skończył 33 lata, Seabrook 32, jego rówieśnikiem jest Crawford. Hossa wielkimi krokami zbliża się do końca kariery, a przede wszystkim do 40. wiosen. Nawet Toews będący teoretycznie w sile wieku daje pierwsze oznaki wyeksploatowania.
Patrząc na kontakty liderów można doznać uczucia lekkiego niepokoju. Problemy z mieszczeniem się pod czapką płac to temat dokuczający menedżerowi Bowmanowi prawie od zawsze, stąd w kampanii 16/17 w zespole pojawił się cały zastęp młodzieży na niskich kontraktach. Wyobrażam sobie scenariusz, że drugi z rzędu długi offseason nieprzerwany tym razem np. Pucharem Świata wydatnie pomoże Jastrzębiom. Weterani wypoczną, młodsi gracze jesienią wrócą jako lepsi hokeiści, a Stan Bowman wesprze ich latem dwoma-trzema przemyślanymi pociągnięciami na rynku transferowym. Powiedzcie sami, czy to naprawdę takie nierealne?
Blackhawks nadal są doskonałą ekipą. Tu nie potrzeba miliona wymyślnych warunków, które trzeba spełnić, by znowu byli potęgą. Nie muszą ziścić się żadne nierealne scenariusze. Być może do ich najlepszej wersji z lat 2013-2015 nieco im brakuje, co nie znaczy, że już się kończą. Komu jak nie im należy się kredyt zaufania? Czytam sugestie, że z posadą powinien pożegnać się Joel Quenneville i nóż w kieszeni sam mi się otwiera. Kto jak nie on zasłużył na możliwość ponownego zaatakowania szczytu? Przecież już raz pokazał, że potrafi. Lodu. Ci Blackhawks tak po prostu nie popadną w przeciętność. Przytrafiła im się awaria, ale oni wiedzą, jak ją naprawić.