Osiem rywalizacji, osiem pytań, osiem odpowiedzi. W takiej formie robimy dla was przegląd par pierwszej rundy play-off na Wschodzie!
Czy Capitals wreszcie nie pękną i zrobią co do nich należy?
To nie post z 2015 czy 2016 roku, po prostu pytanie nadal nie straciło na aktualności. Na początku ustalmy fakty. „Stołeczni” to wielki zespół. Mozolnie budowany od mniej więcej dziesięciu lat, co rok potykający się na przeszkodach o przeróżnych stopniach trudności. Bywały niewiarygodne porażki z „kopciuszkiem”, jak z Montreal Canadiens – rozstawieni z ósemką Habs za sprawą zjawiskowej formy Jaro Halaka eliminowali potęgę z Waszyngtonu, a czasami Caps przegrywali z równymi sobie, jak choćby przed rokiem z Pittsburgh Penguins. Tym razem muszą jednak zaprzestać z wymówkami. Patrzę na krajobraz Konferencji i… nie widzę rywala będącego w stanie przeciwstawić się Capitals. Owszem, nie wypada lekceważyć ogromnego potencjału Leafs, w drugiej rundzie mogą czekać mistrzowie z Pittsburgha, dalej niewygodni Bruins, Senators czy Canadiens. Coś dobrego można napisać o każdym. A gdybyśmy spojrzeli na sprawę z innej perspektywy? Przedszkolaki z Toronto, zmasakrowani kontuzjami Penguins, bardzo ograniczone sportowo ekipy z Atlantic… Autostrada do Finału. Trzeba tylko słowa przekuć w czyny.
Na co stać Penguins bez Letanga?
Każdy trener prowadzący ekipę w playoff potrzebuje konia zaprzęgowego w defensywie. Gościa, którego możesz wystawić na 30 minut meczu. Który ogarnie rozegranie krążka w powerplay, zablokuje masę strzałów w penalty kill, wyłączy najgroźniejszą formację przeciwnika, a jak trzeba to i „zje” kilka minut przeciwko najniższym formacjom. Kto wygrywał Stana w ostatniej dekadzie? Pens z Letangiem, Blackhawks z Keithem, Kings z Doughtym, Bruins z Charą, jeszcze wcześniej Red Wings z Lidstromem, że nie wspomnę abstrakcyjnej historii z Anaheim dysponującymi przez jedną połowę meczu Prongerem, a przez drugą… Niedermayerem. Można zgarnąć mistrzostwo bez elitarnego centra, bez wybitnego snajpera, bez czołowego bramkarza, ale nic nie zrobisz bez obrońcy nr 1 z prawdziwego zdarzenia. Pittsburgh jakoś będzie musiał radzić sobie bez wspomnianego Letanga. Rok temu wyjątkowo dopisało mu zdrowie – Pens od razu zgarnęli tytuł. Justin Schultz wchodzący w buty Krisa? Nie, dziękuję. Z całym szacunkiem dla Schultza. Ależ im go będzie brakować…
Który bramkarz zaniesie swoją drużynę dalej?
Zostawiam Wam do wyboru Henrika Lundqvista i Siergieja Bobrowskiego. Blue Jakcets bez wielkiej formy Rosjanina pewnie mieliby jakieś 10-15 punktów mniej, to nie przesada. Zagrali dobry sezon, lecz nieprawdopodobna skuteczność Boba maskowała wiele niedociągnięć. To fabuła doskonale znana w Nowym Jorku, gdzie trawę na zielono od jakiejś dekady maluje Lundqvist. W tym roku Szwed lekko się „rozpadł”. Gorsza forma, kontuzje, wiek, itd. Nie było różowo, lecz na playoff wracamy do standardowego układu. Rangers to kompletny kadrowy bałagan w defensywie połączony z do bólu oportunistyczną ofensywą, ujawniającą się co najwyżej w szybszych kontrach. Bez ściany w postaci Lundqvista „nie będzie niczego”, a to samo możemy napisać o Bobrowskim.
Jak wiele hałasu narobią dzieciaki z Toronto?
W zgodnej opinii wielu, Maple Leafs zrobili awans mniej więcej o sezon za szybko. To miał być przejściowy rok, taki, w którym „Liście” wygrzebią się z dna. Playoff miały być melodią przyszłości, sezonu 17/18. Matthews i spółka znacznie przyspieszyli proces dojrzewania. Czy sam awans to już sukces? Bez wątpienia. Na szczęście jak znamy trenera Mike’a Babcocka Leafs nie będzie mowy o jakimkolwiek odpuszczaniu. „W sporcie nie ma czegoś takiego jak następny rok. Młodzi gracze często mówią: ee, spoko, zrobimy coś za rok. Nie. W sporcie jest tu i teraz”. Nie mam nic przeciwko, by Leafs napędzili trochę strachu Capitals. Jeżeli dobrze rozpoczną serię to naprawdę wszystko jest możliwe, z drugiej strony bardziej prawdopodobnym scenariuszem są dwie brutalne lekcje hokeja od Caps na „dzień dobry”, a wtedy może pachnieć sweepem. Cokolwiek się wydarzy, czekamy na nich za rok.
Na jak mało pozwolą swoim rywalom Senators?
Defensywne usposobienie Guy Bouchera to fakt znany od lat. Duszący styl gry drużyn tego trenera stanowi jako znak rozpoznawczy i mimo, że bardzo łakniemy goli, to należy mu się wielki szacun za robotę wykonywaną w Ottawie. Jego poprzednicy (zwłaszcza Paul MacLean) kompletnie nie ogarniali defensywy. Boucher przyszedł, powiedział, że rozpocznie pracę z zespołem własnie od uporządkowania tyłów. Efekt? Erik Karlsson w całym sezonie zablokował więcej strzałów niż prototyp shot-blocking defenseman Kris Russell. Wszyscy w organizacji kupili sposób działania Bouchera i dzięki temu zrobili kapitalny wynik. Sposobem, niekoniecznie talentem. Bruins w środowisku blogerskim uchodzą za cichego faworyta Wschodu. Zwraca się uwagę na wysoki procent posiadania krążka, dużą ilość oddawanych strzałów. To „zdrowa” drużyna, która jeśli do dobrego gry doda choć kapkę szczęścia będzie trudna do zatrzymania. Tyle, że już w pierwszej rundzie spotkają się ze specjalistami od uprzykrzania życia…
Kto wykorzysta słabość drabinki w „atlantyckiej czwórce”?
Przez całą kampanię, a przynajmniej od momentu kiedy wyższość Metro nad Atlantic okazała się tak wielka, wylądowanie w drabince z przedstawicielami Dywizji Atlantyckiej miało być wymarzonym miejscem dla poszkodowanego z Dywizji Metropolitalnej. Padło na Rangers. I faktycznie, ścieżka Strażników wiodąca przez Montreal i np. Ottawę jest niewspółmiernie prostsza niż przez np. Pittsburgh i Waszyngton, tylko kto powiedział, że to oni mają wyjść zwycięsko ze swojej ćwiartki? Realne szanse ma każdy: Rangers, Senators, Bruins, Canadiens. Ktoś z nich bankowo znajdzie się w Finale Konferencji, a przy odrobinie szczęścia zagra o Puchar Stanleya. Statystycznie mamy tutaj 4,5,6 i 7 ekipę Wschodu. Każda z nich będzie pluć sobie w brodę, jeśli nie wykorzysta takiego otwarcia.
W jakim zdrowiu swoją ćwiartkę zrobi przedstawiciel Metro?
O ile Habs, Rangers, Bruins i Sens mogą mówić o szczęściu, o tyle Capitals, Penguins, Blue Jackets i Maple Leafs możemy jedynie współczuć. Spójrzmy na takich Blue Jackets. W nagrodę za genialny regular season już w pierwszej rundzie dostają aktualnych mistrzów i trzecią ekipę fazy zasadniczej. Nawet jeśli pokonają tak wymagającą przeszkodę, w drugiej rundzie trafiają na zdobywców Pucharu Prezydenta. Nic, tylko strzelić sobie w łeb. O scenariuszu dla żółtodziobów z Toronto nawet nie wspomnę… Paradoksalnie w wielkiej sile tej drabinki upatruję szans dla drugiej połówki Wschodu. Potencjalna rywalizacja Penguins-Capitals w drugiej rundzie to gwarancja siedmiu meczów. W jakiej formie fizycznej dotrą do Finałów? Penguins mogą mieć w nogach, barkach i całym tułowiu ciężką batalię z Jackets, siedem meczów z Capitals, a tu jeszcze do zagrania Finał Konferencji? Horror. To samo tyczy się Caps i Jackets.
Czy to playoffowe ostatki w NY?
Strażnicy mają w pamięci nieudaną przygodę z playoff sprzed roku. Ledwo weszli, już byli poza. Prawdę mówiąc niewiele brakowało do sweepa. Penguins odprawili ich w pięciu meczach. Dwa lata wcześniej przegrali Finał Konferencji, trzy lata wcześniej polegli w Finale Pucharu Stanleya. Ewidentna tendencja spadkowa. Coraz starszy Lundqvist, kompletnie zburzone lub samoistnie kruszące się defensywne fundamenty, na których opierał się zespół przez minione lata. Niechybnie na myśl przychodzą mi Vancouver Canucks, którzy żegnając w 2013 roku Alaina Vigneaulta (a później wymieniając Luongo i Keslera) zakończyli erę pretendowania do tytułu. Podobny los czeka Rangers. Okno na tytuł powoli się zamyka. A może w tym roku zatrzaśnie się na cztery spusty?