Pewna gra komputerowa rozpoczyna się słowami „Przez 10 lat w bunkrze zdążyłeś z każdym się pokłócić i pogodzić”. W NHL sprawa wygląda podobnie. Wszyscy muszą być bezstronni, ale jednak wszyscy znają się już z numeru, twarzy i zagrywek. Sędziowie to ludzie, choć nie chcemy w nich tego zobaczyć. Podobno nawet najlepsi, czyli arbitrzy NHL, mają swoją listę zawodników do „upolowania”.

Skąd taki pomysł?

W całą sprawę wnikali coraz mocniej dziennikarze oraz kibice związani z Montreal Canadiens. Choć ich baza fanów jest mocno przewrażliwiona na punkcie wszystkiego, to pozwala to czasem zobaczyć to, czego gołym okiem dostrzec nie sposób. Pojawiły się doniesienia, jakoby ofiarą sędziów regularnie padał Brendan Gallagher. Chwilę potem zaczęto mocno spekulować na temat tego, że sędziom nie po drodze było też z ich ówczesnym gwiazdorem – P.K. Subbanem. Z własnego podwórka mogłem, i mogę, do dziś obserwować takie samo traktowanie wobec Keitha Yandle’a (obecnie Florida Panthers). Co Panowie mają wspólnego?

Nic do ciebie nie mam. Ja cię po prostu nie lubię.

Od kilku lat w NHL pojawia się temat „divingu”, czyli ulubionego zajęcia piłkarzy, polegającego na udawaniu fauli poprzez słynne „przyaktorzenie”. O ile jest to karane, to dostrzec taką akcję jest niezwykle trudno. Jednocześnie jest to bardzo duży test dla sędziego, którego kamery bezlitośnie ocenią pod kątem sokolego lub kreciego oka. Sędziowie są zatem testowani, a regularni „nurkowie” mają u nich przechlapane. Gallagher miał ponoć trafić na listę po jednej z kilku „udawanek”, które miały miejsce w jednym ze spotkań z Flyers.

Subban z kolei stał się bohaterem afery podsłuchowej. Podczas spotkania, otrzymał „łyżwę” prawie między oczy, co mogło skończyć się rozciętym gardłem. Niezwłocznie podjechał na ławkę, by lekarze sprawdzili, czy wszystko jest z nim ok. Wściekły z tego powodu sędzia powiedział mu, że na przyszłość nie może tego robić, ponieważ zgodnie z przepisami nie miał wtedy prawa tego zrobić, jeżeli nie stała mu się krzywda. Sędzia sam ocenił stan zdrowia Subbana i, widząc, że nie broczy krwią, kazał mu przyjąć reprymendę i ładnie podziękować.

Keith Yandle przechlapał sobie całkiem oficjalnie. Po odpadnięciu Arizony z finałów konferencji przeciwko Kings, krewki obrońca powiedział, że „sędziowie mogliby choć raz sędziować też dla nas”. Amerykanin otrzymał karę finansową, musiał przeprosić, co niniejszym uczynił. Od tamtej pory jednak temperamentny defensor jest na celowniku i często łapie dosyć „dziwne” kary, choćby za fakt kłócenia się z sędzią, co z reguły dla innych karą się nie kończy (mimo że przepisy oficjalnie zabraniają wymiany argumentów z sędziami).

Czarna Lista?

Jeśli taki dokument istnieje, to jest bardzo dobrze zabezpieczony. W ramach walki z symulowaniem fauli i kontuzji liga planowała nawet swego czasu publikować „listę wstydu”, która zawierałaby najczęściej ściemniające nazwiska organizacji. Sędziowie, którzy w takich sytuacjach są zwyczajnie robieni w konia, z pewnością mają między sobą swój „business code”, a takowa lista może równie dobrze być przekazywana ustnie i egzekwowana mimo tego, że „oficjalnie” wcale jej nie ma.

Najlepszym przykładem ostatnich czasów jest ekipa Calgary Flames, która zwróciła się do włodarzy ligi o wszczęcie śledztwa w sprawie sędziowania meczów na ich niekorzyść. Nie tak dawno temu Dennis Widemann, obrońca Flames, rozbił sędziego o bandę podczas drogi na ławkę po tym, jak sam padł ofiarą nieczystej zagrywki. Sędziowie mogli odebrać to jako atak na ich profesję i akt personalnej zemsty. Ponieważ „zebry” trzymają się razem, to powód do uprzedzeń Flames wręcz zostawili im pod drzwiami z napisem „smacznego”.

Pamiętajmy, że arbitrzy, tak jak zawodnicy, mają swój związek NHL Officials Association i działają sobie tam w zupełnie nie inwigilowany sposób, zapewne wymieniając się różnymi informacjami, strategiami, planami rozwoju etc.

Święte krowy?

NHL zawsze staje w obronie sędziów, co zresztą jest zrozumiałe. Nie ma też co się oszukiwać – arbiter tej ligi to jak hokeista tej ligi – najlepszy z najlepszych. Mimo wszystko, płaszczyk ochronny rozleniwia i czasami demoralizuje. Publiczne zganienie sędziego za bardzo felerny gwizdek nie zaszkodziłoby z pewnością, podobnie jak piętnuje się graczy, którzy dopuścili się karygodnych zagrań.