Lekarz do Gretzky’ego: „Założymy ci kamizelkę kuloodporną.”

Wayne Gretzky był niezwykle zdeterminowanym sportowcem. Jeśli zbliżał się ważny mecz, przed wyjściem na taflę nie mogła powstrzymać go nawet poważna kontuzja. Jak zdradza Kanadyjczyk w swojej autobiografii „Opowieści z tafli NHL”, w 1993 roku przez osiem tygodni grał ze złamanym żebrem, a na lodowisku wyjeżdżał w… kamizelce kuloodpornej.

Prezentujemy fragment książki, która dziś trafia do księgarni w całej Polsce! Nasza redakcja miała przyjemność realizacji tłumaczenia tej pozycji, pracowała przy jej redagowaniu i objęła dystrybucję medialnym patronatem!

W tamtym sezonie graliśmy pierwszą rundę z Calgary, potem z Vancouver, Toronto i Montrealem. Graliśmy ze wszystkimi kanadyjskimi drużynami w  NHL, a  ponieważ zajęliśmy trzecie miejsce w  dywizji, wszystkie spotkania zaczynaliśmy na wyjeździe.

W pierwszym meczu play-offów w Calgary, w piątej minucie pierwszej tercji, rozgrywałem wznowienie przeciwko Joelowi Otto, który był naprawdę dobrym zawodnikiem. Był twardy. Wyjątkowo twardy. Trochę jak Mark Messier. Jeśli zrobiłeś jakąś głupotę, wyrównywał rachunki, ale zachowywał się przy tym bardzo uczciwie i fair. Wygrałem wznowienie, ale gdy odwróciłem się, oberwałem od niego kijem prosto w bok. Joel był wielkoludem, miał 188 centymetrów wzrostu i ważył 90 kilogramów, a kije robiono z twardego drewna. Złamał mi żebro. Od razu poszedłem do szatni.

Gdy tak leżałem, pomyślałem: „Boże, co ja teraz zrobię?”. Przyszedł lekarz. W sezonie regularnym leczy cię lekarz drużyny gospodarzy, ale w play-offach nikt nie chce zdradzać, kto w zespole jest kontuzjowany. Joel trafił mnie jednak niezwykle mocno. Byłem bardzo obolały i martwiłem się o resztę fazy pucharowej.

„Wiem, co zrobimy, Wayne – powiedział lekarz. – Założymy ci kamizelkę kuloodporną”. W tamtych czasach kamizelka kuloodporna to było 50 milimetrów gumy. Równie dobrze mogło jej nie być. Tak więc do końca play-offów o 19:25, po rozgrzewce, zakładałem kamizelkę.

Doktor wpadał na mecz i  zabierał mnie do pokoju trenerów, gdzie wstrzykiwał mi substancję zamrażającą w górną część uda. Droczyłem się z nim czasami. „Jak trafi pan w złe miejsce, to skończy się chodzeniem na jednej nodze”. Całe osiem tygodni fazy pucharowej grałem ze złamanym żebrem, a nie poczułem go ani razu. Lekarz tłumaczył, że „pogorszyć się już nie może”. Ale jakąś godzinę po meczu, gdy zamrożenie przestawało działać, zaczynało mnie boleć.

Rozpoczęliśmy serię w  Calgary i  wygraliśmy mecz numer sześć. Kolejną rundę zaczęliśmy w  Vancouver i  po dwóch dogrywkach wygraliśmy ważny mecz numer pięć, a potem mecz numer sześć u siebie. Byliśmy w drodze do Toronto na kolejną rundę.

Książki szukaj na www.labotiga.pl i www.empik.com, a także w salonach Empik w całej Polsce.

Weź udział w konkursie na www.wsqn.pl/gretzky-konkurs i wygraj hokejowe gadżety: kask, kij lub torbę!

7 KOMENTARZE

  1. Słaby ten kawałek. Językowo cieniutki. Mam wrażenie, że sam bym to lepiej przetłumaczył. A pisać nie umiem.

    • Jeśli nie widziałeś oryginalnej treści tekstu to z całym szacunkiem ocena tłumaczenia przez Ciebie dokonana ląduje w śmietniku mojego umysłu 🙂 Gretzky pisarzem-autorem wybitnym nie jest, a tłumacz cóż, ma tłumaczyć a nie podkręcać stylowo czy tworzyć „swoje”. Książkę czyta się dobrze, ale to nie jest Dan Brown i Tajemnica Kodu Da Vinci.

      • Rola tłumacza łatwa nie jest, przyznaję. Ma jednak tę zaletę, że można ubrać bezbarwną i toporną wypowiedź w zgrabny styl. Nie wiem dlaczego ten akurat fragment książki wylądował tutaj, ale nie dość, że nie zachęcił mnie do kupna, to wręcz zniechęcił.

        Dan Brown to też nie są Himalaje. Ba, to nawet nie są Sudety, bo język dość ubogi. Ot, taki fastfood czytelniczy. W sam raz do pociągu, bo już na kanapie w domu szkoda na takie coś czasu.

        Doceniam, że nie wywaliłeś komentarza. Znam wielu, którzy nie odpowiadaliby i tylko kasowali niewygodne wypowiedzi..

        • Ja sobie bardzo cenie Twoje uwagi, stanowią często motywację by zdobyć więcej informacji, postarać się bardziej następnym razem itp.

          W sprawie tłumaczenia – styl jest taki jak w oryginale, sądzę że zmienienie go byłoby jednak ingerencją w prawo autorskie. Nad tłumaczeniem, korektą i redagowaniem pracowało w sumie kilka osób. Nie mówię że nie ma wpadek, że czegoś nie można było zrobić lepiej. Na pewno można było, ale też nie naszym zadaniem robić z Gretzky’ego jakiegoś Paulo Coelho 🙂

          W sprawie wybranego fragmentu, nie my o tym decydowaliśmy. W książce rzeczywiście jest dużo lepszych.

          W sprawie Browna porównanie do fast foodu mega trafione, szybko łatwo i przyjemnie, ale kto nie zjadł kiedyś cheesburgera i frytek z McD niech pierwszy rzuci kamieniem 🙂

          Pzdr!

          • W sprawie wpadek – nie myli się ten, co nic nie robi. Także spoko. Dobrze, że książka jest. Im więcej ludzi w Polsce zainteresuje się hokejem, tym lepiej.

            Masz rację, że ingerencja w klimat języka przy tłumaczeniu niekoniecznie jest na miejscu. Poza tym kłania się znane powiedzenie – z tłumaczeniami jest jak z kobietami: wierne nie są piękne, a piękne nie są wierne 😉

            Może trafiłeś w sedno pisząc, że jeśli nie widziałem oryginału, powinienem zamilknąć. Podejrzewam, że na zachodzie w światku dziennikarskim jest jeszcze gorzej niż w Polsce – za dużo marnej klasy wyrobników, bo wielu nawet rzemieślnikiem nie można nazwać, a za mało wirtuozów pióra.

  2. Bardzo dobrze się czytało. Kilka literówek jedynie, ale to szczegół. Świetna książka, kopalnia wiedzy o NHL.

Comments are closed.