Liga ciągle wprowadza nowe zmiany – te bardziej i mniej widoczne dla kibiców. Jedną z nich od tego sezonu było wprowadzenie tzw. concussion protocol, który oficjalnie staje się nową zmorą trenerów.

O co chodzi? Od tego sezonu na trybunach każdej hali zasiadają niezależni obserwatorzy, którzy w przypadku dostrzeżenia na lodzie jakiegoś mocnego starcia i podejrzenia ewentualnego wstrząśnienia mózgu wykonują jeden telefon i zawodnik natychmiastowo musi udać się do szatni pozostawiając trenera bez jednego gracza do dyspozycji. Tam musi on poczekać na lekarza, który przeprowadza z nim serię testów i dopuszcza lub zakazuje powrotu do gry.

Problem jest realny. Wstrząśnienie mózgu to nie przelewki. To nie tylko kontuzja, która może wykluczyć gracza na kilka tygodni lub miesięcy z gry, ale kontuzja, która może wywołać ogromne problemy zdrowotne już po zakończeniu sportowej kariery. Wszystkim, którzy myślą, że nie jest to realne zagrożenie, niczym smog w polskich miastach cytując jednego z polskich polityków, polecam zobaczenie filmu Wstrząs z Willem Smithem. Opowiada on o bliźniaczych sytuacjach w NFL na przykładzie zespołu Pittsburgh Steelers. Oczywiście w NFL wstrząśnienia mózgu raczej są znacznie bardziej poważne z racji przebiegu i reguł gry, ale w NHL też ich jest masa.

Zapewne nic by z tym nie zrobiono gdyby zawodnicy nie zaczęli wytaczać głośne swego czasu pozwy wobec NHL, argumentując, że liga nie zachowała należytych procedur bezpieczeństwa dla graczy. A więc procedury bezpieczeństwa wprowadzono, ale czy działają one dobrze?

Jak możecie się pewnie już domyślić odpowiedź brzmi – nie. Tak naprawdę nikt nie wie jak to wygląda dopóki nie znajdzie się w pokoju sam na sam z lekarzem. Dla trenerów cały concussion protocol jest wielka zagadką i zmorą. Kilka dni temu zawodnik Columbus Blue Jackets Josh Anderson podczas spotkania z Detroit Red Wings został odesłany do szatni z podejrzeniem wstrząśnienia mózgu. Testy w szatni wykazały, że zawodnik doznał urazu i absolutnie nie może wrócić do gry. Na drugi dzień rano lekarze zespołu z Columbus wykonali własne badania i stwierdzili, że żadnego wstrząśnienia nie ma… Teraz przypominamy sobie kto jest trenerem Kurtek – tak to John Tortorella, a więc słowa niezadowolenia były głośne i wyraźne.

– Ten cały concussion protocol nie ma dla mnie żadnego sensu. Jakiś doktor ściągnął go z gry i powiedział mu „masz wstrząśnienie”. Wróciliśmy do Columbus, wykonaliśmy badania i żadnego wstrząśnienia nie ma. Dla mnie to ma zerowy sens. A ja podczas meczu tracę całkiem ważnego zawodnika – mówił Tortorella.

Tortorella także krytykuje to, że on nic o samej procedurze nie wie, nie wie m.in. kto wykonuje badania z zawodnikiem. Czy jest to lekarz drużyny gospodarzy, a więc w tym przypadku drużyny przeciwnej? Nic dziwnego, że w tym przypadku rosną emocje wśród trenerów. Obecna postać rzeczy może prowadzić bowiem do sporych nadużyć. Wyobrażacie sobie play-offy, siódmy decydujący mecz, dogrywka i ściągniętą największą gwiazdę drużyny do szatni na badania, które nic nie wykazują, ale gdy zawodnik może wrócić do gry cała drużyna jest już w szatni i pakuje kije na pola golfowe?

Zespoły teoretycznie mogą zabezpieczyć się na wypadek „oczekiwania” na lekarza przeciwnej drużyny, który może przebadać zawodnika. Musiałaby one podróżować na każdy mecz ze specjalnie wykwalifikowanym własnym lekarzem. Ale wiadomo – to kolejne koszta dla drużyn, które w niektórych miastach ledwo wiążą koniec z końcem.

A co o sprawie myślą główni zainteresowani czyli zawodnicy?

– Myślę, że ten protokół to rzecz, która musi być obecna, czy to ci się podoba czy nie. Wszyscy jesteśmy tacy sami, czasami sami się oszukujemy, że czujemy się dobrze, mówimy to naszemu lekarzowi na ławce, a tak naprawdę tylko myślisz, że jest z tobą w porządku. Okłamujesz sam siebie – mówi Brent Burns z San Jose Sharks.

Większość wypowiedzi zawodników przebiega w podobnym tonie. W skrócie – jest to zło konieczne. Ale pojawiają się także głosy nieco krytyczne: – Widziałem raz, że trener pytał naszego defensora „Jak się tutaj znalazłeś? Jak się czujesz?”. Nie przechodziłem przez to jeszcze i tak naprawdę nie wiem jak to wygląda – komentuje Kevin Bieksa z Anaheim Ducks. Ale jego kolega z drużyny Cam Fowler mówi wprost: – To świetne. Nigdy zbyt dużo bezpieczeństwa nie wychodzi na złe.

Concussion protocol jest potrzebny. Ale potrzebne jest także usprawnienie jego działania i brak poniekąd tej „zagadkowości” dla trenerów i zawodników, którzy jeszcze nie mieli nieprzyjemności znaleźć się w takiej sytuacji. Zobaczymy jak liga będzie zajmować się tą sprawą w kolejnych latach.