Organizacja z Las Vegas istnieje póki co tylko na papierze. Parę dokumentów, uiszczona opłata i wyznaczone daty. Stoi też arena, piękna ale hokeja nie widziała i długo nie zobaczy. Pierwszą namacalną rzeczą nowego klubu NHL jest jej nowy menadżer, a na tę pozycję wybrano George’a McPhee. To nie jest ktoś nowy w środowisku, były hokeista i menadżer, z osiągnięciami. Odnosił sukcesy i porażki, popełniał błędy i trafiał w „10”. O człowieku najlepiej opowiadają jego czyny, więc odpuśćmy sobie tradycyjną biografię i spróbujmy streścić najlepsze i najgorsze rzeczy w karierze nowego-starego GMa w NHL:

17 lat spędzonych w Waszyngtonie nauczyło go wielu rzeczy. Karierę w zarządzaniu hokejem rozpoczynał w 1992 w Vancouver Canucks, ale to z front office Capitals spędził największą część swojej zawodowej przygody. Rachunek liczbowy nad wyraz pozytywny. Na 17 lat zespół pod jego rządami 10-krotnie grał w play-off, siedmiokrotnie wygrywając dywizję, a raz cały sezon zasadniczy (Presidnet’s Trophy w 2009-10).

Przed sukcesami, a nawet wyrobieniem sobie jako tako nazwiska w branży, zasłynął raczej w mało subtelny sposób.Mianowicie dając w zęby trenerowi Chicago Blackhawks w jednym z meczów przedsezonowych. To był 1999 rok, a młody jeszcze jak na GM-a McPhee był ponoć bardzo zirytowany stylem gry Czarnych Jastrzębi. W jego oczach był to zbyt agresywny jak na warunki sparingu pojedynek, co postanowił udowodnić Lorne Mollekenowi własną pięścią. Za incydent został ukarany przez Gary’ego Bettmana.

Nie bał się ciężkiej pracy. Wzloty i upadki na przestrzeni tak długiego czasu są czymś zupełnie normalnym, ale niektórzy budowniczy mają łatwiejsze zadanie niż inni. McPhee do nich nie należał, musiał w pewnym momencie tworzyć od podstaw. Najwięcej pracy McPhee miał chyba w 2003, gdy w stolicy USA zrezygnowano z wielu zasłużonych graczy i dużych kontraktów, co zapowiadało przebudowę. W 2004 los zesłał Stołecznych wybór w postaci Aleksandra Owieczkina i ten słabszy czas nie potrwał długo (trzy sezony bez fazy pucharowej), już na wiosnę 2008 roku Caps wrócili do fazy play-off.

Napomknięty już wybór Owieczkina w drafcie 2004 roku nie był jeszcze gwarancją szybkiego powrotu do elity NHL. Mega talent musi zostać obudowany przynajmniej kilkoma pomocnikami, a McPhee ma niezłą smykałkę do wybierania zawodników. Nicklas Backstrom (pick #4 w 2006), Braden Holtby (czwarta runda, pick #93 w 2008), John Carlson (pick #27 w 2008) i Jewgienij Kuzniecow (pick #26 w 2010) – to wszystko selekcje zatwierdzone przez McPhee. Obecny core drużyny z Waszyngtonu to jego dzieło.

Screen Shot 07-20-16 at 06.11 PMTo nie tak, że draftowanie jest jakimś wrodzonym talentem McPhee, po prostu nauczył się tego na własnych pomyłkach. Spektakularnych wtop może nie było, ale patrząc na rocznik 2003 i wybór z #18 Erica Fehra trudno nie powiedzieć, że to nie był najlepszy ruch. Powiecie że Fehr ma całkiem niezłą karierę i jest regularnym NHL-owcem i to też będzie prawdą. Po prostu trzeba znaleźć kontekst tamtej decyzji. Popatrzcie kogo wybierano „dookoła” niego (obrazek po prawej). Można było zrobić to lepiej.

Póki co jest kolorowo, ale dochodzimy do momentu, w którym świetna passa Kanadyjczyka się kończy. Jest rok 2012, a bohater naszego artykułu dokonuje słusznej jak czas pokazał selekcji Filipa Forsberga z numerem #11 w drafcie. Rok temu robi jednak największy błąd swojego życia oddając Szweda za nic (Martin Erat i Michael Latta nie powinni się obrazić) do Nashville Predators. Znów należy zwrócić uwagę na to, że nie jest to tak czarno-białe jak jakiś złośliwiec mógłby napisać. McPhee potrafił ubijać interesy i żonglować hokeistami tak, że klub ze stolicy USA miał z tego duży pożytek. Przykład? Rok 2003 i sprowadzenie do Waszyngtonu będącego w swoim prime-time Jaromira Jagra. Wtedy menadżer Stołecznych był po drugiej stronie barykady „stealu”, bo za jednego z najlepszych graczy NHL nie oddał praktycznie nic (no ok oddał Krisa Beecha, Rossa Lupschuka, Michala Sivka i korzyści draftowe, ale wyszedł z tego bardzo jednostronnie wygrany deal).

W 2014 roku gdy Washington Capitals po raz pierwszy od sześciu sezonów nie zrobili wyniku na play-off McPhee pożegnał się z robotą. W bezczynności nie pozostał zbyt długo, w rozgrywkach 2015-16 pomagał w biurze New York Islanders. Ten okres pomógł mu ponoć spojrzeć na pracę kierownika organizacji z zupełnie innej strony, poznał inny tryb i metody pracy. Jak sam skomentował, będzie kontynuował proces uczenia się i podpatrywania innych „”Czasami za bardzo zamykasz się myślami przy własnej drużynie i własnych zawodnikach. Moje najlepsze wymiany dokonywałem, gdy świetnie znałem zawodników całej ligi, najgorsze wtedy gdy nie miałem już tak szerokiej wiedzy”

Teraz gdy przez kilkanaście miesięcy George mógł patrzeć na ligę „z boku”, przyjdzie czas na test z wiedzy którą zgromadził. Co będzie pierwszym sprawdzianem nowego menadżera Las Vegas? Zatrudnienie trenera. Z tym nie powinien się śpieszyć. Head coach jest przydatny, ale tylko wtedy gdy ma kogo trenować, a w Las Vegas pierwsi zawodnicy pojawią się dopiero latem przyszłego roku. Mądrze byłoby dla McPhee przeczekać więc ten okres i pozbierać jeszcze większą ilość danych i informacji przed dokonaniem wyboru. W tej materii można McPhee wiele zarzucić, bo w Capitals potrafił dokonywać kiepskich wyborów na to stanowisko (Dale Hunter, Adam Oates a jeszcze wcześniej Bruce Cassidy,Glen Hanlon) i to rok po  roku.

Czy znów stanie się łowcą okazji, czy ponownie będzie ofiarą pożeraną przez innych menadżerów? Czy postawi na indywidualności, albo wybierze budowanie zespołu z kilku ważnych ogniw? O tym przekonamy się w latach 2017-2020. Pierwsze sezony funkcjonowania nowych franczyz w NHL są zazwyczaj bolesnym okresem pełnym porażek. Ale to przecież niezwykłe miasto, pierwsze wejście profesjonalnego sportu do Las Vegas. Stolica grzechu i fantazji, fantastyczne miejsce na nowy start i początek. Nie jeden trafił tam jackpota i spełnił swoje marzenia. Niestety na jeden taki przypadek odpowiadają tysiące innych spłukanych, skacowanych i „wymiętych” przez to miejsce.