San Jose Sharks po ostatnim zwycięstwie w Pensylwanii pomniejszyli swój deficyt do stanu 3-2 i nie ulga wątpliwości, że będą próbować, by zostać pierwszym od wielu lat, który zdołał sięgnąć po puchar Stanleya ze stanu 3-1 w serii. By taka szansa musiała się w ogóle nadarzyć, muszą wygrać dziś prawdopodobnie swój najważniejszy mecz w całej historii klubu, a dalszy los – w siódmym meczu to już dla wielu typowy rzut monetą.
Przed ostatnią rywalizacją, większość osób traktowało serię za zakończoną. Penguins potrzebowali zaledwie jednego zwycięstwa, by sięgnąć po puchar mając dodatkowo komfort własnego lodowiska, tym bardziej że w całej rywalizacji byli po prostu lepszym zespołem dyktującym warunki w niemal każdej strefie. Stało się inaczej – Sharks po świetnym występie Martina Jones’a między słupkami wręcz ukradli ten kluczowych dla nich mecz i wiele osób wciąż potrafiło uwierzyć, że seria nabrała nowego „życia”.
Nie ciężko przewidzieć, że San Jose Sharks będą dziś w pełni zmotywowani ze stuprocentową pomocą własnych kibiców. Jeśli jakąkolwiek możliwością zwycięstwo w dzisiejszym meczu na własnym terenie jest realne, tym bardziej możliwe jest zwycięstwo w siódmym, decydującym meczu. Idąc ku tradycji, to Penguins będą zespołem odczuwającym większą presje.
Równo siedem lat temu Pingwiny świętowały ostatni zdobyty Puchar Stanleya, jest to więc szczęśliwa dla nich data i może być jeszcze szczęśliwsza. Jeśli tylko udźwigną presje.
On this date 7 years ago, the @penguins won the #StanleyCup. Will history repeat itself tonight? pic.twitter.com/3QL7YztplC
— #StanleyCup Final (@NHL) 12 czerwca 2016
Rekiny uwierzyli w swoje szanse po świetnym występie Martina Jones’a między słupkami, który w tej serii jest ich najbardziej wartościową postacią. Jones posiada .933 procent obronnych, podczas gdy goaltender Penguins, Matt Murray .916. Ponadto Sharks mogą się poszczycić świetną głębią, która wykonuje nienaganną robotę w tej rywalizacji i ogólnie ma za sobą świetne występy począwszy od rywalizacji z Los Angeles Kings. Jonas Donskoi zdobył cenną bramkę w dogrywce, Melker Karlsson zgarnął zwycięskiego gola, a przykładowo Justin Braun, który w sezonie regularnym skompletował na koncie łącznie 4 bramki, w samej tej serii zdobył ich 2.
Faktem jest, że liderzy zespołu z San Jose praktycznie nie istnieją w tej rywalizacji; Brent Burns, który w całych playoffach wyrastał na najefektywniejszego obrońcę, w serii z Penguins jest całkowicie zdominowany, zmiażdżony, niemający praktycznie w ogóle pola manewru. Podobna sytuacja wygląda w przypadku Joe Pavelskiego. Nie mniej jednak Couture, Burns i nawet Mały Joe w ostatnim meczu pokazali się z bardzo dobrej strony i być może był to odpowiedni zapalnik przed dzisiejszym spotkaniem w San Jose, na które z pewnością cały zespół będzie w pełni zmotywowany, a presja mimo wszystko zagości w szatni Penguins.
Na pewno powrót ze stanu 3-1 do zwycięstwa w finale Stanleya nie należy do codzienności, ta misja w finale powiodła się tylko jednej ekipie i to bardzo dawno temu (1942) i słusznie Pittsburgh Penguins są faworytem, nawet w dzisiejszym meczu wyjazdowym. Z drugiej strony w historii NHL było wiele ciekawych zwrotów akcji i jeśli Boston Bruins potrafili zanotować historyczny „come back” przeciwko Toronto Maple Leafs trzy lata temu w jednym meczu, a rok później Los Angeles Kings z 0-3 w serii, to nie jest powiedziane, że po dzisiejszym zwycięstwie w San Jose, Rekiny nie będą w stanie stworzyć nowej historii.
A jak myślicie wy, czytelnicy. Czy już dziś zobaczymy Puchar Stanleya w rękach zawodników z Pittsburgha?
[wpdevart_poll id=”110″ theme=”0″]