Przedstawiamy kolejne tłumaczenie fenomenalnych tekstów ukazujących się na łamach portalu The Players Tribune, tym razem jest to wpis obrońcy Keitha Yandle’a, który opowiada o tym jak trafił na Broadway i jakie uczucie towarzyszą grze w Madison Square Garden. Przekład oryginalnego tekstu możecie przeczytać poniżej.
Nigdy nie zapomnę momentu, w którym po raz pierwszy zobaczyłem tą bluzę. To był drugi marca 2015 roku. Kiedy zobaczyłem ją na moim stanowisku, nie dowierzałem, że jest na niej moje nazwisko i numer. Kiedy ją założyłem przejechałem obiema dłońmi po tych siedmiu historycznych literach.
R A N G E R S
Zostałem Strażnikiem.
Ta bluza mówi tak wiele, pomimo że nie ma na niej prawie nic. Na pierwszy rzut oka nie ma w niej niczego fenomenalnego. Surowe wręcz litery wybite na materiale miały jednak sens, odzwierciedlały Nowy Jork.
Pierwszy raz w swojej karierze miałem na sobie niebieskie kolory. Od razu skierowałem się w stronę lustra, chciałem zobaczyć siebie w tej bluzie. To było dziwne, przez ostatnie dziesięć lat na mojej piersi widniał wyjący kojot.
Po kilku sekundach nie mogłem przestać się uśmiechać. Ta bluza wygląda świetnie, nawet na dzieciaku z Massachusetts.
Spojrzałem na resztę szatni. To miejsce było moim nowym biurem, ci goście byli moimi współpracownikami. Czułem się, jakby był to pierwszy dzień nowej pracy. Wyczuwasz tą nerwowość. Jak na pierwszy dzień przystało, musiałem zorientować się, jak wszystko działa w tym miejscu. Kiedy opuszczałem szatnię usłyszałem głos, ktoś wolał mnie po imieniu – coś, co żaden z moich kolegów z drużyny nie zrobił od lat.
Keith… założysz kask?
To był mój kapitan, Ryan McDonagh.
Po co miałbym zakładać kask już teraz?
Nie sądzę. Tak jest dobrze.
Skierowałem się w stronę tunelu. Chciałem dobrze przyjrzeć się trybunom i wszystkim tym fanom zgromadzonym w MSG.
Nie, nie, wracaj tutaj. Musisz założyć swój kask przed wejściem na lód. Naprawdę. Rozkazy trenera.
Świetnie, nie minęło nawet dziesięć minut, a już coś sknociłem. Szybko przeprosiłem Maca i założyłem kask. Nadchodzę… MSG.
Wszystko stało się bardzo szybko. Jeszcze dwa dni wcześniej robiłem imprezę swojemu dzieciakowi w Phoenix, taką z dmuchanym zamkiem i wszystkimi moimi znajomymi z drużyny oraz ich rodzinami. To były ostatnie godziny przed zamknięciem okienka transferowego. Wiedziałem, że sporo przemawia za tym, że zostanę wytransferowany. Ale wiecie co? Nie było zasięgu w okolicach tego dmuchanego zamku, więc sprawdzałem swój telefon co jakieś dwadzieścia minut.
Na sekundy przed tym, jak miał pojawić się urodzinowy tort, poszedłem po komórkę i zauważyłem, że mam jedno nieodebrane połączenie od Dona Maloneya, generalnego menadżera Coyotes. Wróciłem na imprezę i pokazałem moim kolegom z zespołu to nieodebrane połączenie. Wszyscy wiedzieli, o co chodzi. To był jeden z tych momentów, w którym wszyscy wiedzieliśmy, że moje życie całkowicie się zmieni. Wydawało się nierealne.
Kiedy oddzwoniłem Don powiedział, że zostałem wytransferowany do Rangers. W momencie, w którym moja córka zdmuchiwała świeczki ja starałem się wykombinować, jak dostać się z Phoenix do Nowego Jorku, tak by zagrać już jutro.
Kiedy wszystko zostało dopięte na ostatni guzik następnego ranka, poleciałem do New Jersey. Rangersi przygotowali helikopter, którym miałem dostać się na Manhattan. Prawdziwie nowojorskie wejście. Przeleciałem nad tymi wszystkimi drapaczami chmur prosto do MSG. To było niesamowite.
Kiedy wylądowaliśmy pilot powiedział, Samochodem zabrałoby to dwadzieścia minut, naszym sposobem jesteś tu w dziesięć. Chcieli zrobić to stylowo. Witamy w Nowym Jorku.
W Arizonie nasi fani przeszli z nami naprawdę wiele – zaczynając od plotek o relokacji, przez kolejne sezony poza play-offami, po konferencyjny finał w 2012 roku. Kochałem tych kibiców. Wciąż ich kocham. Ale teraz przechodziłem przez tunel w MSG po raz pierwszy jako “Strażnik”. I byłem szczęśliwy. Podczas renowacji budynku dodano ten szklany tunel, którym wszyscy zawodnicy dostawali się na lód. Fani mogli napierać na niego i oglądać cię zmierzającego ku batalii. Pamiętam, że usłyszałem, jak kilku z nich krzyczy moje imię, odwróciłem się i zobaczyłem kilku dzieciaków w bluzach Rangers uderzających pięściami o szybę. Byłem podekscytowany.
Wtedy też zrozumiałem, że dla Nowojorczyków, hokej to nie tylko zabawny sposób na spędzenie wieczoru. Kiedy dzieciaki rodzą się w rodzinie fanów Rangers ich pierwszym ubrankiem jest pajacyk Blueshirt. Nigdy wcześniej nie widziałem czegoś takiego, generacje kibiców. I to mówi gość, który wychowywał się w Bostonie.
Muszę przyznać, że aklimatyzacja zajęła mi trochę. Podczas pierwszych tygodni w Nowym Jorku niektórzy z moich kolegów mówili mi takie rzeczy, jak:
Po prostu wsiądź w pierwszy pociąg, a potem przesiądź się w drugi, żeby złapać ekspresowy.
To proste, wsiądź w pociąg, który jeździ przez miasto i wysiądź na 34. ulicy.
Yands, cokolwiek robisz, nigdy nie wchodź na stację wyjściami ewakuacyjnymi.
Zazwyczaj rodziło to kolejne pytania z mojej strony.
Często trafiam na fanów na ulicy lub w Starbucksie. Podchodzą do mnie z tą nowojorską pewnością siebie i życzą powodzenia w kolejnym spotkaniu.
Zazwyczaj zdarza się to, kiedy odprowadzam swoje córki do szkoły. Kiedy kibic coś krzyknie, moje dziewczynki zazwyczaj pytają, Skąd znasz tych ludzi, tato? Odpowiadam im, że to fani, ale one chcą wiedzieć czyi i czego fani. Mówię, że to kibice Rangers i nie znam ich osobiście. Zmierzamy dalej w stronę szkoły, jakby nic się nie stało.
Wiem, że nie udałoby mi się bez moich dziewczynek i żony. Kocham to, że mogę wrócić do domu i oglądać kreskówki albo bawić się w przebieranki (moja wersja Hansa z Krainy Lodu jest perfekcyjna).
To, czego nauczyli mnie rodzice to nigdy nie przynoś do domu emocji z pracy. Rozmawiamy o wszystkim poza hokejem, ponieważ w moim życiu dzieje się o wiele więcej, nie liczy się tylko moja profesja. Najważniejszym tematem ostatnich rozmów przy stole jest Psi Patrol (przyp. tłum. bajka taka).
A kiedy wjeżdżam na lód mój sposób myślenia zmienia się całkowicie. Jak mógłby się nie zmienić w miejscu takim jak Madison Square Garden? Wydaje się, że fani są tuż nad tobą. Kiedy siedzisz na ławce wydaje ci się, że kibice siedzą tuż obok ciebie. Nie doświadczyłem tego nigdzie indziej. Kiedy zdobędziemy bramkę, fani skaczą z nami. Dokładnie tak czułem się, kiedy w ubiegłym roku Derek Stepan zrobił to:
Myślałem, że dach się zawali. Decydujący gol w dogrywce meczu numer siedem? Nowojorczycy żyją dla takich momentów. Za każdym razem, kiedy słucham Doca Emricka ogłaszającego to trafienie, mam gęsią skórkę. Ale wtedy, na lodzie, słyszałem tylko wrzask. Pamiętam wyraz twarzy Stepa, kiedy ustrzelił tego gola. To było absolutne szczęście. Nie mogę inaczej tego opisać. Stał tam, zamazana plama w niebieskim, czerwonym i białym kolorze. I kiedy Step odwrócił się i rzucił na pleksę widziałem te siedem liter skierowanych w kierunku jego kolegów z drużyny, którzy już wyjechali na lodowisko, żeby rzucić się na niego.
R A N G E R S
W tym momencie jedyne, co słyszeliśmy to WAS, naszych fanów.
Całkowity chaos, pandemonium wręcz. Odgłosy, które można usłyszeć na nagraniach, wciąż przyprawiają mnie o gęsią skórkę. O to właśnie chodzi w play-offowym hokeju w Nowym Jorku. O was.
W poprzednim sezonie byliśmy bardzo blisko finałów. Po porażce z Tampa Bay byliśmy zdruzgotani. Zszokowani. Jak pewnie wielu z was, tak i ja przez kilka dni po meczu numer siedem, nie potrafiłem wstać z łóżka nie myśląc o tym spotkaniu. I, jak pewnie wielu z was, nie mogłem oglądać zmagań o Puchar.
Uważam, że właśnie to robi z was najlepszych hokejowych fanów. Głównym celem nie jest dostanie się do play-offów, czy finałów konferencji. Wszystko skupia się na wygraniu Pucharu Stanleya. W szatni czujemy to samo. Kiedy przeniosłem się do Nowego Jorku zauważyłem jedną ważną rzecz – mentalność zwycięzców. Nowy Jork kocha wygrywać. Nie jest ważne to, kto zdobywa bramki albo broni kolejne strzały rywali. Chodzi o zwycięstwa. I walczymy o to by sprowadzić Lorda Stanleya z powrotem do tego wspaniałego miasta.
W pokoju trenerów wisi taka fotografia, która dodaje nam motywacji, kiedy walczymy z kontuzjami. Pokazuje paradę mistrzów, która przeszła przez Broadway i Canyon of Heroes w 1994 roku. Wokół półtora miliona ludzi. Na zdjęciu widać, jak ludzie wychylają się przez okna w wieżowcach, żeby tylko zobaczyć małą część swojej ulubionej drużyny.
Dostaję gęsiej skórki, kiedy myślę o ekscytacji, jaka towarzyszyła fanom mistrzów z 1994 roku. Ile ta ekipa wniosła. I wtedy myślę o tym, co by się działo, gdyby udało nam się wygrać ponownie. Jak taka parada wyglądałaby w 2016 roku? To byłoby szaleństwo.
Jest jedna osoba, której wszyscy musielibyśmy podziękować za zdobyte mistrzostwo. Jego imię to Mario, zajmuje się windą w Madison Square Garden. Na pewno już o nim słyszeliście. Mario podbudowuje wszystkich przed każdą grą, nieważne, czy jest to pierwsze starcie w sezonu, czy spotkanie numer siedem w play-offach.
Przed każdym meczem wchodzę do windy z Kevinem Hayesem i razem z Mario tańczymy nasz mały rytualny taniec, śpiewamy wtedy Hey… Hey-Hey-Hey!, czyli to, co leci gdy zdobywam bramki. Żeby podbudować się przed pierwszym wznowieniem.
Winda zatrzymuje się na piątym piętrze i czujemy się, jak rzymscy gladiatorzy wychodzący na Koloseum. Wiem, że kiedy otworzą się te drzwi, jesteśmy gotowi. Kiedy idę w stronę szatni widzę małą część lodowiska. To najlepszy widok w Ameryce.
Nowy Jorku, zakładaj bluzy. Nadszedł ten czas.
NHL w PL nie rości sobie praw do oryginalnej treści powyższego tekstu i materiałów foto oraz nie pobiera żadnych korzyści z jego opublikowania. Materiał jest przetłumaczony w celu przybliżenia polskim kibicom NHL wiadomości ze świata najlepszej ligi hokejowej. Tłumaczenie jest własnością intelektualną NHL w PL.