Historyczna chwila na Brooklynie, przypomnienie Miracle on Manchester i wielki spokój zdobywców Pucharu Prezydenta. Za nami kolejny kapitalny weekend z playoff hockey.

 

1.Żegnaj, Davidzie Volku

David Volek – nazwisko szerzej nieznanego hokeisty rodem z Czech w pewnych nowojorskich kręgach jest wręcz kultowe. New York Islanders ostatni raz serię w fazie playoff wygrali w 1993 roku, a Volek strzelił wówczas gola na wagę awansu w dogrywce Game 7 z Pittsburgh Penguins. Za sprawą Johna Tavaresa nazwisko Davida lekko się zakurzy, bo fani Wyspiarzy już nie będą musieli wygrzebywać z szafy starej kasety VHS by obejrzeć piękny playoffowy moment w wykonaniu swojego ukochanego klubu.

A zatem jeszcze raz, zanim zakopiemy nazwisko Volka, bramka Czecha w pamiętnej serii z Penguins:

Na pierwszych stronach gazet dominuje dziś uśmiechnięty Tavares, ale śmiało możemy powiedzieć, że o awansie Islanders w jeszcze większym stopniu zadecydował Thomas Greiss. 221 obron, 1.79GAA, 94,4% odbitych krążków. Rezerwowy? Jaki rezerwowy?

2. O włos od cudu

Niespodziewanie cały wachlarz emocji zafundowali nam Dallas Stars i Minnesota Wild. Stawiam sporą flaszkę dobrego alkoholu temu, kto po dwóch wygranych Gwiazd u siebie i bezpiecznym prowadzeniu w Game 3 przewidział taki obrót tej rywalizacji. Dzicy odgryźli się w naprawdę świetny sposób. Po dogrywce wyrwali z gardła mecz nr 5, a wczorajsza pogoń ze stanu 0:4 mogła być najwspanialszym playoffowym pościgiem w historii. Komentatorzy już zaczęli przypominać Miracle on Manchester – słynny comeback Los Angeles Kings, którzy w 1982 roku przygrywali z wielkimi Edmonton Oilers 0:5 i zdołali wygrać po dogrywce 6:5. Hokeiści z St. Paul byli naprawdę blisko, niestety zabrakło jeszcze odrobiny szczęścia…

A Stars? Cóż… Niklas Hjalmarsson, obrońca Chicago Blackhawks niedawno powiedział o Gwiazdach, że grają bardzo rockandrollowy hokej. W domyśle chodziło mu o świetną ofensywę, ale i równie radosną twórczość w obronie. I ma dużo racji. Możemy zachwycać się znakomitym pościgiem Wild, lecz jednocześnie musimy zrugać Gwiazdy za nieudolne bronienie prowadzenia. Skoro przy stanie 4:0 takiego stracha napędzili im Wild, to co będzie w starciu z Blues czy Blackhawks?

 

3. Waszyngtoński stres

Doskonały przykład kontrolowania meczu dali parę godzin wcześniej Washington Capitals. Przewaga Caps na przestrzeni całej serii nie podlegała najmniejszej dyskusji – Flyers mogą traktować wygranie dwóch spotkań jako szeroki uśmiech od losu, bo zwyczajnie na tyle nie zasłużyli. Jak by nie było i tak napędzili stracha mentalnie kruchutkim Capitals, jednak po upragnionej bramce Nika Backstroma Stołeczni zamknęli drzwi na kłódkę i nie dali zrobić sobie krzywdy. Lindy Ruff i cały sztab Dallas Stars powinien uważnie przyjrzeć się, jak to zrobili Capitals.

Czy Lotnikom czegoś zabrakło? Chyba nie wypada rozpatrywać  wyniku serii w tych kategoriach. To chwilowo dwie klasy różnicy, choć gdyby ofensywa Flyers dała z siebie tyle ile wycisnęli z siebie np. Minnesota Wild – wtedy mogłoby być różnie. Największe pretensje kierowane są pod adresem Claude’a Giroux. Spekulowano, że Kanadyjczyk grał z kontuzją, lecz sam temu zaprzeczył i przyznał, że po prostu miał obowiązek zagrać lepiej.