Koledzy z redakcji mogą poświadczyć, że ja – jako jedyny chyba fan Coyotes – cieszyłem się, gdy John Scott – potężny zabijaka z rozbrajająco przyjaznym usposobieniem – trafił do Arizony. Nie liczyłem na bramki czy asysty – liczyłem na dobrą atmosferę w szatni i element dodany w postaci PR-u. Kojoty zmarnowały swoją szansę na dobrą reklamę – ale NHL jeszcze nie.
„Legendy się nie zabija”
Słowa poety Jaskra z sagi o Wiedźminie nabierają tu nowego znaczenia. Scott otrzymał owacje na stojąco na Meczu Gwiazd- strzelił dwie bramki i został wybrany jego najlepszym zawodnikiem. Ludzie pokochali Scotta – trochę ze względu na jego podejście – trochę na złość lidze, która bardzo źle potraktowała numer 28.
Scott jest świadomy, że to mógł być jego ostatni mecz w NHL – ale nie użalał się nad sobą, nie skarżył. Kamery wolały widzieć jego spłakaną ze szczęścia żonę i dwójkę dzieci dumnych z taty, który był gwiazdą wielkiego święta hokeja. Pozostawienie go w AHL będzie jak porzucenie zabawki, którą się znudziło. To tak jakby dzieci (kibice) pokochały swojego pluszowego misia (Scotta), a rodzice (NHL) ze zwykłej złośliwości zabrali im zabawkę i schowali do szafy.
Bramki to nie wszystko
Nie spodziewam się pozytywnej reakcji fanów Montreal Canadiens w razie powołania Scotta do składu – kibice Habs rzadko kiedy reagują dobrze. Natomiast nie radząca sobie drużyna, podłamana brakiem swojego bramkarza – potrzebuje dobrej energii, pozytywnego PR-u. Twitty Scottaa, jego wypowiedzi, bójki i bramki na YT zyskały cała masę nowych wyświetleń, a jego bardzo inteligentne wypowiedzi czynią z niego świetny materiał marketingowy.
Canadiens i cała NHL mogą pokazać ludziom (przede wszystkim dzieciakom), że jeśli bardzo chcesz – możesz spełnić swoje marzenia. John Scott bardzo chciał zagrać kiedyś w meczu gwiazd – nikt na to nie liczył – i proszę. Historia idealna na nową produkcję kina familijnego rodem z Walta Disneya – nikt mi nie wmówi, że to się nie sprzeda.
Bestia z ludzką twarzą
Liga ma szansę okazać się potworem, który pod koniec dnia okazał się mieć ludzką twarz. NHL gnębiła Scotta, podżegała kluby do przekonywania go by nie grał – wiele mediów pluło jadem powołując się na godność zawodnika – i że jeśli on ją ma – powinien zrezygnować. Wreszcie najbardziej obrzydliwy argument – Scott powinien nie grać bo jego żona oczekuje bliźniaków tego dnia. Sama żona wysłała męża na mecz więc szanowna ligo – odpier… od prywatnego życia Państwa Scott.
Liga może powołać Scotta do składu – ba, może przekonać Kojoty, by te spróbowały odzyskać Scotta – który jak na siebie radził sobie w Arizonie wcale nie źle. NHL nie ma już szans w starciu ze Scottem którego poparło wielu dziennikarzy, zwykłych ludzi – a nawet sami zawodnicy na Meczu Gwiazd (Brent Burns poradził mu nie przejmować się i cieszyć się meczem razem ze wszystkimi). Wystarczy, że Scott jako jedyny grał bez barw klubowych. Liga może odkupić swoje winy, postarać się by Scott wrócił do NHL i w ten sposób okazać się organizacją odporną na politykę i zdolną do naprawy błędów.
Scotta kochają obecnie wszyscy – Liga ma szansę ogrzać się w blasku tej miłości i przekonać do siebie wielu obecnych i nowych potencjalnych „klientów”.