Co prawda tematyką jest nam bardzo daleko do Wall Street Journal czy The Economist, jednak i w NHL wątki finansowe oraz ekonomiczne odgrywają coraz większą rolę. Na pierwszy rzut oka wydawałoby się bowiem, że tonący dolar kanadyjski nie ma nic wspólnego z hokejem na lodzie, prawda? Błąd. Tania waluta północnego sąsiada Stanów Zjednoczonych to poważny problem dla National Hockey League.
15 stycznia 2016 roku „loonie” (potoczna nazwa dolara kanadyjskiego) spadł poniżej 69 amerykańskich centów. Waluta Klonowego Liścia jest w największym kryzysie od 13 lat. To zjawisko ma oczywiście całe mnóstwo przyczyn – jako najpoważniejszą z nich wskazuje się bardo niskie ceny ropy naftowej, ale daruję wam i sobie dokładne opisywanie szczegółów. Najistotniejsze dla nas są konsekwencje, jakie ten stan rzeczy niesie ze sobą dla zawodowego sportu.
Ekonomiści szacują, że Kanada i jej siedem organizacji generuje około 1/3 całego dochodu dla NHL. 11% stanowią przychody z tytułu biletów, 11% to gigantyczny kontrakt telewizyjny podpisany z koncernem Rogers Media (5,2 mld dolarów kanadyjskich za 11 lat), kolejne 11% to umowy sponsorskie, opłaty licencyjne oraz mniejsze regionalne umowy na transmisje. Problem polega na tym, iż kanadyjski rynek operuje swoim dolarem, a NHL liczy swój przychód w dolarze amerykańskim. Przy tak niekorzystnym kursie NHL na przewalutowaniu traci bardzo dużo.
Wg fachowców, których w swoim artykule cytuje dziennikarz TSN Rick Westhead, 1-centowa zmiana kursu w jedną bądź drugą stronę stanowi 12-milionową różnicę dla hockey-related revenues (przychodów związanych z hokejem). W ubiegłym sezonie NHL mogła pochwalić się wzrostem przychodu o 8% w stosunku do kampanii 2013/2014, jednak po przepuszczeniu kanadyjskich dolarów (już wtedy lecących w dół) przez walutowy młynek okazało się, że faktyczny progres wyniósł tylko 5%. W tym sezonie może być jeszcze gorzej, bowiem dolar kanadyjski traci jeszcze więcej niż przed rokiem. W ciągu ostatnich 3 miesięcy jego wartość spadła o 12%, co w praktyce może oznaczać, iż potencjalne zwiększenie obrotów przez 23 amerykańskie organizacje w sezonie 15/16 zostanie zniwelowane przez duże straty poniesione na przewalutowaniu dolarów zarobionych w Kanadzie…
No dobra, postraszyłem was procentami, spadkami kursu, zmniejszonymi przychodami, itd. Jakie przełożenie mają wymienione informacje na bieżące funkcjonowanie Ligi?
Wielki problem z dołączeniem do NHL będzie miał Quebec City. Francuskojęzyczne miasto przystąpiło do procesu poszerzenia Ligi, lecz będzie im bardzo trudno sprostać warunkom postawionym przez Gary’ego Bettmana. Komisarz zapowiedział, iż „wkupne” wyniesie kandydata 500 mln $ – Kanadyjczycy w swojej walucie musieliby wysupłać aż 700 mln! Duże bieżące straty ponoszą też obecne kluby z kraju Klonowego Liścia. Kontrakty zawodnicze i trenerskie są zawierane w dolarach amerykańskich. Dla przykładu Toronto Maple Leafs na płace przeznaczyli w tym sezonie 83 mln USD, a „realnie” muszą wypłacić 116 mln CAD.
Ofiarą ekonomii będzie również salary cap. Limit zarobków w tym sezonie wynosi 71,4 mln $. Zgodnie z zapowiedzią Gary’ego Bettmana w kolejnym roku miał on zostać podwyższony o ok. 3 mln przy założeniu, że dolar kanadyjski kosztuje 80 centów amerykańskich. Znaczący wzrost górnego pułapu płac możemy włożyć między bajki, co jest fatalną informacją dla zawodników oraz dla wielu organizacji, które podpisując długoterminowe kontrakty ze swoimi hokeistami bez wyjątku zakładały regularne i konkretne podwyżki płacowego sufitu.
Być może największymi przegranymi dzisiejszych realiów finansowych okażą się sami gracze. Wg CBA (collective bargaining agreement, czyli zbiorowej umowy regulującej zatrudnienie zawartej między związkiem zawodowym hokeistów [NHLPA] a NHL), przychody są dzielone po połowie. 50% zarobionych przez ligę pieniędzy trafia do zawodników, drugie 50% zostaje po stronie Ligi i właścicieli klubów.
By upewnić się, że finansowy tort jest pokrojony po równo, część pensji wypłacanych hokeistom trafia do funduszu powierniczego (escrow). Nawet jeśli wg podpisanych kontraktów gracze mają zarobić określoną ilość pieniędzy, to gdy ich łączna suma przekroczy połowę dochodów całej Ligi, pieniądze z „przechowalni” zostają zabrane zawodnikom i trafiają do kieszeni właścicieli. Przedstawiciele NHL i NHLPA spotykają się cztery razy w roku, za każdym razem uaktualniając wysokość pensji „zamrożonych” w escrow. Dziś do escrow trafia 16% wypłaty każdego zawodnika – w związku z tanim dolarem kanadyjskim i niższymi niż szacowano przychodami, na kolejnym spotkaniu ta wartość ma wzrosnąć aż do 20%. Jak to wygląda w praktyce? Załóżmy, że na koniec sezonu 15/16 NHL oszacowała przychód na 4 mld. Zawodnicy mają dostać z tego 2 mld. Jeżeli okaże się, że NHL przeliczyła się i uzyska dochód na poziomie 3.5 mld, wówczas graczom zabierze się 250 mln, by wyrównać straty. Właśnie dlatego część pensji trafia do escrow – to prosty sposób na równe podzielenie dochodów. Brutalne, ale tak to działa. Podejrzewam, że jeżeli zapytalibyśmy pierwszego z brzegu gracza o najmniej lubiane słowo, wskazałby właśnie na escrow…
Co byłoby najlepsze dla wszystkich? Możliwie najdroższy dolar w Ottawie i Toronto. W 2007 roku za jednego dolara kanadyjskiego trzeba było zapłacić dolara i dziesięć centów. Te czasy na razie nie powrócą, więc optymalnym scenariuszem byłaby stabilizacja na średnim poziomie z ostatnich 25 lat (75-80 centów). W innym wypadku ani wilk nie będzie syty, ani owca cała.