W ostatniej odsłonie „Rookies watcha” wspomniałem o tym, że gdybym to ja decydował o przyznaniu Calder Trophy, nie wybrałbym Artiemija Panarina, tylko kogoś innego. Mogłoby się wydawać, że zdyskredytowałem trochę zasługi Rosjanina, jednak zupełnie nie o to mi chodziło. Miałem bardziej na myśli fakt, że tak naprawdę Panarin rywalizuje o miano najlepszego debiutanta jedynie przez dziwaczne przepisy determinujące status rookie. Co prawda 24-latek dopiero w tym sezonie przeniósł się za ocean, jednak w dorosłym hokeju zaistniał już w sezonie 2011-2012, kiedy grał w drużynie Witiazi Podolsk, w barwach której w 38 meczach zdobył 26 punktów, co jak na 20-latka było świetnym wynikiem.

Przychodząc do NHL, Rosjanin diametralnie różni się od Maxa Domiego, Jacka Eichela, Anthony’ego Duclaira czy innych młodziaków rywalizujących o Caldera. Posiada przede wszystkim doświadczenie, którego nie ma żaden z nich. Czyni to walkę mocno nierówną, zwłaszcza od czasu kiedy kontuzji doznał Connor McDavid, chyba jedyny pierwszoroczniak mogący zagrozić Panarinowi. Oczywiście, na losy zawodników wciąż mogą wpłynąć przypadki losowe, jednakże jeżeli wszyscy do końca unikną kontuzji, Rosjanin ma to trofeum w kieszeni.

Zmian w formacie przyznawania tej nagrody prawdopodobnie się nie doczekamy, a na pewno nie doczekamy się jej w najbliższej przyszłości, bowiem liga ma o wiele poważniejsze rzeczy na głowie, niż zastanawianie się, czy przyznawanie nagrody żółtodziobowi, który żółtodziobem nie jest, jest sprawiedliwe czy nie. Jeżeli kiedykolwiek one nastąpią, powinny iść w kierunku wyeliminowania zawodników, którzy rozegrali więcej niż 3 klasyfikujące (czyli powiedzmy zagrał w 1/3 spotkań swojej drużyny) sezony w którejś z profesjonalnych lig. Automatycznie eliminuje to zawodników, którzy do rywalizacji z 18, 19, 20, 21-latkami są już lekko zbyt dojrzali.

W ostatnich latach coraz częściej drużyny NHL sięgają po zawodników z silnych lig europejskich. Prowadzi to do tego, że w szranki z młodziakami stają nieraz doświadczeni Szwedzi, Finowie, Czesi czy przede wszystkim Rosjanie. Coraz częściej będzie więc dochodziło do sytuacji bliźniaczej do tej, z którą mamy do czynienia obecnie. Dwudziestokilkuletni Rosjanie, którym do tej pory nie spieszno było do wyjazdu za ocean, kuszeni ogromnymi pieniędzmi będą chcieli spróbować czegoś nowego, a że przy okazji w ich ręce trafi jakieś trofeum indywidualne? Fajnie, co z tego, że to nagroda, która w swoim założeniu powinna być przyznawana dzieciakom.

Oczywiście, to jeszcze nie znaczy, że Ci starsi zawodnicy będą dominować kategorię żółtodziobów, jednak o wiele zdrowsza byłaby to rywalizacja, gdyby toczyła się między zawodnikami, którzy faktycznie dopiero wchodzą zawodowego hokeja, którzy czują presję temu towarzyszącą i którzy marzą o tym, żeby już na starcie sięgnąć po jakieś trofeum, choćby to indywidualne. Mam nadzieję, że liga dostrzeże ten paradoks rządzący wyborami najlepszego pierwszoroczniaka i kiedyś coś zmieni. Póki jednak zawodnicy napływowi nie zdominują tej kategorii, prawdopodobnie próżno szukać na to szans. A szkoda, bo to prowadzi do takich sezonów jak ten, kiedy walka o Caldera jest oczywiście niesprawiedliwa.