Kilka dni temu na NHLwPL opublikowaliśmy tłumaczenie tekstu napisanego dla Players Tribune przez Patricka O’Sullivana. Były zawodnik m.in. Los Angeles Kings i Edmonton Oilers opowiedział historię swojego życia – życia zniszczonego przez znęcającego się nad nim ojca. Opowieść Patricka oraz jego książka „Breaking Away”, która niedawno ukazała się na północnoamerykańskim rynku, odbiły się szerokim echem w hokejowym środowisku.
Problem wygórowanych oczekiwań i przemocy stosowanej przez rodziców wobec młodych sportowców to wciąż temat tabu. O’Sullivan na swoim przykładzie postanowił je przełamać. I bardzo dobrze, jednak nie na tym chciałbym się skupić. Przy okazji „coming outu” O’Sullivana światło dzienne ujrzała jeszcze jedna niepokojąca kwestia. Dyskutujący z kibicami na Twitterze O’Sullivan ujawnił, że Alexandre Burrows był jedynym zawodnikiem, który próbował wykorzystać jego przeszłość w słownych starciach na lodowisku.
https://twitter.com/realPOSULLIVAN/status/677521323648802816
Jeżeli drastyczne szczegóły z dzieciństwa O’Sullivana spotkały się z ogromną falą współczucia i wielu osobom otworzyły oczy, o tyle „kuluarowa” historia z Burrowsem okazała się prawdziwą bombą. Na głowę Aleksa posypały się gromy. Gracz Canucks od dawna cieszył się beznadziejną reputacją: nieobce były mu brzydkie zagrania, nieudolne symulki, a nie dalej jak w listopadzie na ligowym forum roztrząsano kwestię „niewłaściwych” komentarzy pod adresem Jordina Tootoo. Tak naprawdę do dziś nie wiadomo, co usłyszał gracz New Jersey Devils z ust Burrowsa – możemy się tego jedynie domyślać. NHL rozważała nawet zawieszenie gracza Canucks, jednak po rozmowie dyscyplinarnej postanowiono zamknąć sprawę bez dalszych konsekwencji.
W obliczu informacji ujawnionych przez O’Sullivana Burrows teraz zapewne nie uniknąłby zawieszenia lecz to tak naprawdę drugorzędna kwestia. Burrows to czarna owca w ligowym stadzie, jeden z tych, których w ogóle by nie brakowało w NHL, gdyby choćby jutro ją opuścił. Sedno sprawy jest jednak jeszcze inne: co z legendarnym ligowym „Kodeksem”? Hokejowy światek, a zwłaszcza sami zawodnicy nierzadko się do niego odwołują. Opowiadają, jak twardym i bezwzględnym sportem jest hokej, a jednocześnie jak wiele szacunku mają do siebie nawzajem. Twierdzą, że „The Code” to taki niemy policjant, stróż prawa i minister sprawiedliwości w jednym wielkim zbiorze niepisanych zasad. W teorii brzmi pięknie, tylko co z praktyką?
Otóż brutalna prawda jest taka, że ligowa etykieta nie istnieje. Udowadniają to brutalne faule wymierzone w głowę rywala, latające łokcie, dźgnięcia kijem i cała masa innych mniejszych lub większych wykroczeń. Żądza wygrywania oraz presja wyników jest tak wielka, że emocje często biorą górę. Przemoc werbalna niczym nie różni się od tej fizycznej – motywy zawsze są takie same. O tym zresztą mówi Burrows, tłumacząc swoje zachowanie: „Żałuję wielu rzeczy, które przez lata powiedziałem. Byłem młodym zawodnikiem, gotowym zrobić wszystko, by zostać w NHL. Jeżeli wytrącenie kogoś z równowagi miało dać nam korzyść, nawet się nad tym nie zastanawiałem.”
Wyjaśnienia Aleksa nie są usprawiedliwieniem, ale czy z drugiej strony nie ma w nich trochę sensu? Nie oszukujmy się – hokeiści nigdy nie byli, nie są i nie będą świętymi krowami. Mało tego, sami jako kibice oczekujemy gry na pograniczu fair play. Oczywiście we wszystkim należy zachować umiar, jednak udawany szok z tytułu niewybrednych komentarzy na lodzie jest dla mnie zaskakujący. Czego innego się spodziewaliśmy? Umówmy się: rywale na tafli nie umawiają się na piwo. Nie chciałbym być moralnym sędzią i definiować co można a czego nie można mówić w celu sprowokowania rywala, niemniej naiwnością byłoby oczekiwanie herbacianych pogaduszek albo omawiania ostatniego odcinka „Gry o Tron”…
Broń Boże nie usprawiedliwiam Burrowsa czy też jakiegokolwiek innego hokeisty – po prostu pamiętajmy, że to nie są nadludzie ani żadni superbohaterowie. A dla graczy mam inną radę: nie chrzańcie głupot o zasadach, o kodeksie i sprawiedliwości. Sami robicie sobie tym krzywdę.