47 lat temu do NHL w ramach ekspansji dołączyła organizacja z St. Louis w stanie Missouri. Blues grają w Lidze od kampanii 1967/68 i są najstarszym zespołem, który jeszcze nigdy nie sięgnął po Puchar Stanleya. Tyle z depresyjnych informacji dla kibiców Nutek – podejrzewam, że ten fakt jest im przypominany z dużą regularnością… Paradoksalnie Bluesmani byli najbliżej sięgnięcia po hokejowego Świętego Graala tuż po założeniu organizacji, jednak po obiecującym początku przyszedł wieloletni kryzys. Kłopoty finansowe, pasma wczesnych porażek w playoff, częste zmiany właścicieli, a w najgorszym momencie nawet widmo przenosin organizacji do innego miasta – tak wyglądały lata siedemdziesiąte i osiemdziesiąte w St. Louis. Dziś skupimy się na nieco późniejszym okresie – przełom lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych to czasy, wraz z którymi przyszły lepsze dni dla klubu z Midwest.
Architektem zmian w St. Louis był menedżer Ron Caron. Rewolucja zaczęła się, kiedy w klubie pojawił się Brett Hull. Dziś pamiętany jako jeden z najlepszych strzelców w historii NHL (a może najlepszy?) został sprowadzony do klubu pod koniec sezonu 87/88 z Calgary Flames. Syn legendarnego Bobby’ego Hulla reprezentował Blues przez dekadę, którą dziś nazywa się „erą Bretta Hulla”. Blues rokrocznie kwalifikowali się do playoff, jednak za każdym razem brakowało postawienia ostatniego kroku. Mimo, że nie udało się osiągnąć upragnionego celu, lata 89-92 dały nam jeden z najwspanialszych duetów w historii sportu.
To Hull był niekwestionowanym liderem organizacji, prawdziwą twarzą klubu. Wielu fachowców twierdzi jednak, że Golden Brett nigdy nie zostałby graczem takiego kalibru, gdyby nie postać Adama Oatesa. Kreatywny center po trzech obiecujących sezonach w Detroit Red Wings, gdzie dał się poznać jako bardzo utalentowany playmaker, przeniósł się do Blues (notabene w wymianie, która do dziś uchodzi za jedną z najgorszych w historii Czerwonych Skrzydeł – doświadczeni Bernie Federko i Tony McKegney okazali się totalnymi niewypałami).
Hull, który swój pierwszy sezon w barwach Nutek ukończył z 42 golami, w kolejnej kampanii u boku Oatesa ustrzelił niewiarygodną liczbę 72 bramek dodając 43 asysty. Jeśli Hull był mięśniami, to Oates był mózgiem tej maszyny. W premierowym sezonie zaliczył aż 79 asyst! Rok później było… jeszcze lepiej. Brett rozegrał najlepszą kampanię w karierze, strzelając 86 goli i notując łącznie 131 punktów! Oczywiście sekundował mu Oates, wówczas uchodzący za bodaj najwspanialszego podającego w całej NHL miał aż 90 kluczowych zagrań w sezonie (115 pkt. łącznie w zaledwie 61 meczach!). Ostatnia wspólna kampania duetu „Hall and Oates” (nawiązanie do nazwy muzycznego duetu z Filadelfii) to sezon 91/92. Nie było już tak dobrze jak sezon wcześniej, lecz Hull i tak uzyskał 70 trafień (w 73 grach) przy 59 asystach Oatesy’go (54 spotkania). Za historyczny sezon 90/91 Hull otrzymał Hart Trophy dla najbardziej wartościowego gracza Ligi.
W dzisiejszej NHL takie statystyki są oczywiście niemożliwe, ale obiecuję wam, że to nie są „Bajki z mchu i paproci”. Łącznie Oates i Hull rozegrali 207 wspólnych meczów – Brett strzelił w nich 208 goli! Zapewne na myśl nasuwa wam się tylko jedno pytanie: dlaczego tak genialny duet rozpadł się już po trzech latach? Cóż, ich dominacja nie przekładała się na wyniki całego zespołu. Wciąż brakowało kropki nad „i”, więc menedżer klubu nie ustawał w poszukiwaniach odpowiednich proporcji w drużynie. W przypadku Oatesa rozbiło się o pieniądze. Adam w sezonie 91/92 zgodził się na nowy kontrakt (4 lata, 3 mln dol. za rok), lecz kiedy w organizacji pojawili się lepiej zarabiający Brendan Shanahan, Garth Butcher i Ron Sutter, Oates zrobił aferę i w styczniu 92′ opuścił klub na rzecz Boston Bruins.
Móc grać z takim gościem jak Adam, który wolał podać niż strzelać – nie możesz prosić o nic więcej. Był niezwykle inteligentnym hokeistą. Zawsze wydawało mi się, że dobrze czuję ten sport, ale Adam widział na lodzie rzeczy, które nawet nie przeszły mi przez głowę. – wspomina Hull.
Nie sądzę, by liczby w pełni oddawały jego klasę. Był niewiarygodnym hokeistą. Sezon, w którym zdobył 86 goli – nie jestem w stanie opisać jak świetne to było. Statystycznie strzelał w każdy wieczór. Niesamowite – opowiada Oates.
Adam opanował grę w przewadze jak nikt wcześniej. Ustawiał się z prawej strony w okolicach koła wznowień, spoglądał na bramkę. Wtedy obrońca musiał przesunąć kij w kierunku bramki i to tworzyło idealną ścieżkę do podania krążka do mnie. Szkoda, że klub podjął tak złe decyzje w tamtym czasie. Co możesz zrobić jako zawodnik, kiedy organizacja oddaje takiego gracza jak Oates? – dodaje Golden Brett.
Dalsze kariery obu panów potoczyły się dużo inaczej. Hull ostatecznie sięgnął po aż dwa Puchary Stanleya, u schyłku kariery triumfując w barwach Dalllas Stars i Detroit Red Wings. Oates pozostaje jednym z największych hokeistów bez Pucharu, choć w barwach Boston Bruins i Washington Capitals wciąż był czołowym rozgrywającym NHL. W barwach Bruins stworzył kolejny świetny duet z Camem Neelym, jednak nigdy nie osiągnęli takiego pułapu jak z Hullem. Obaj panowie do dziś pozostają świetnymi kolegami, z czego słynęli jeszcze za czasów wspólnej gry.
It was the best – kwituje Hull.
Tego chyba nie trzeba tłumaczyć.