Drafty NHL mają to do siebie, że co roku pełno w nich niespodzianek. Draftowani w pierwszej rundzie zawodnicy nie zawsze robią kariery w zawodowym hokeju na najwyższym poziomie, zastępują ich za to Ci, którzy w czasach juniorskich byli bardzo niedoceniani, co owocowało wyborami w dalszych rundach. Na tym tle prawdziwym ewenementem byli swojego czasu Calgary Flames. Dlaczego swojego czasu? Przyjrzyjmy się, jak zmieniało się draftowe szczęście Płomieni na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat.
Początek XX-wieku to fatalny pech Flames, jeżeli chodzi o wybory z wysokimi numerami. W latach 2000-2009, rokrocznie posiadali picki w pierwszej rundzie. Jedynie trzech z zawodników, którzy byli wtedy potencjalnymi wzmocnieniami, stało się ważnymi zawodnikami drużyny. Byli to Chuck Kobasew, Dion Phaneuf i Mikael Backlund, draftowani odpowiednio w 2001, 2003 i 2007 roku. Rzadko zdarza się, aby jakakolwiek drużyna z takim niefartem podchodziła do młodych zawodników.
W tym samym czasie, do rosteru Flames na stałe trafiło aż siedmiu hokeistów, którzy wybrani byli co najmniej w trzeciej rundzie. Byli To David Moss (2001, siódma runda), Matt Lombardi (2002, trzecia runda), Curtis McElhinney (2002, szósta runda), Brandon Prust (2004, trzecia runda), Adam Pardy (2004, szósta runda), Lance Bouma (2008, trzecia runda) i T.J. Brodie (2008, czwarta runda). Jak więc widać, Flames w latach 2000-2009 zbudowali mocną głębię. Brakowało jednak szczęścia w najwyższych pickach. Zawiodło szczęście, a może źle działali scoutowie?
Sytuacja zmieniła się, kiedy pozycję generalnego managera w 2010 roku objął Jay Feaster. Amerykanin przeorganizował system scoutingu, co przyniosło natychmiastowe efekty. W latach 2010-2014 Flames sześciokrotnie wybierali w pierwszej rundzie. Do drużyny dołączyli już Sean Monahan i Sam Bennett, w AHL do gry palą się Emile Poirier i Morgan Klimchuk. Sven Baertschi został wytrade’owany do Vancouver za pick w drugiej rundzie, a Mark Jankowski wciąż przebywa w college’u. Przewiduje się, że wejdzie do dorosłego hokeja w przyszłym sezonie.
W tym czasie Flames pozyskali także Michaela Ferlanda i Johnny’ego Gaudreau, który jest obecnie gwiazdą drużyny z Calgary. Mniej minut w NHL rozegrali co prawda Markus Granlund, Tyler Wotherspoon i Brett Kulak, jednak w razie potrzeby mogą z powodzeniem być uzupełnieniem kadry Płomieni. Ten ostatni już udowadnia, że jest cennym nabytkiem, wykorzystując nieobecność kontuzjowanych Ladislava Smida i TJ Brodie.
To jednak tylko te największe nazwiska draftowanych przez Flames zawodników. Najlepszym dowodem zmian jakie zaszły w scoutingu i wyborach Płomieni jest niedawno powstała afiliacja – Stockton Heat, która w AHL debiutowała 10 października tego roku. W pierwszym, wygranym 7:0 spotkaniu, w barwach Heat wystąpiło dziewięciu graczy, których Calgary draftowało w ostatnich kilku latach. Dodać można do tego dwójkę chłopaków pozyskanych jako niedraftowanych juniorów, oraz pięciu zawodników, którzy są podpisani przez Flames ale nie znaleźli się w rosterze na to spotkanie.
Co prawda początek obecnego sezonu nie należy do wymarzonych dla Płomieni, jednak ciężko spodziewać się, że ta zła passa potrwa długo. W zeszłym sezonie drużyna prowadzona przez Boba Hartleya udowodniła, że dzięki dobrym wyborom z ostatnich lat, zaczyna poważnie liczyć się w walce o wysokie lokaty. Od kiedy w lidze panuje ograniczenie salary capem, wybory draftowe stały się niezwykle ważne co stawia organizację z Calgary w roli jednego z faworytów na ciągły rozwój w ciągu kolejnych sezonów mimo, że Feastera nie ma już z drużyną.