Miano „najlepszej hokejowej ligi świata” nakazywałoby sądzić, że NHL będzie doskonała pod każdym względem. Niemal wszystko się zgadza – na co dzień mamy okazję oglądać wspaniałych zawodników, podziwiać klimatyczne hale, a oferowany przekaz telewizyjny stoi na najwyższym poziomie. Rzeczywistość nie jest tak kolorowa – mankamentów nie brakuje, lecz od dawna najbardziej szokuje mnie łatwość i pochopność podejmowania kluczowych dla organizacji decyzji przez nimi rządzących. Pierwszy tydzień rozgrywek już za nami i znając ligowych menedżerów, część z nich niebezpiecznie wyciąga rękę w kierunku „guzika paniki” i myśli o rozpędzeniu trenerskiej karuzeli. Których szkoleniowców już dziś możemy ostrzec, że ich krzesełko robi się niebezpiecznie gorące?
Zdaje się, że już po trzech spotkaniach na włosku wisi posada Claude’a Juliena w Boston Bruins. W klubie z Masschussetts doszło do rewolucyjnych zmian już latem. Wówczas oszczędzono doświadczonego trenera, choć lokalne media długo spekulowały, iż nowy menedżer Don Sweeney będzie chciał obsadzić to stanowisko swoim człowiekiem. Julien do kampanii 15/16 przystępował na króciutkiej smyczy, a komplet trzech porażek na swoim lodowisku sprawił, że ta mocno zacisnęła się na jego szyi. Tuukka Rask, pozbawiony parasola ochronnego w postaci żelaznej defensywy wpuszcza niemal 15% strzałów, naprędce łatana defensywa nie zdaje egzaminu, a w ataku nadal wyraźnie brakuje wybuchowego, typowo ofensywnego lidera. Innymi słowy – recepta na katastrofę.
W niewiele lepszym położeniu od Bruins znaleźli się Los Angeles Kings czy Pittburgh Penguins, jednak ze względu na oczywistą sportową jakość w obu ekipach nie obawiam się o ich los. Być może wbrew oczekiwaniom Pingwiny nie będą nadawać tonu rywalizacji na Wschodzie, a Królowie nie powalczą z Anaheim Ducks o zwycięstwo w dywizji, niemniej o awans do fazy playoff nie powinni się szczególnie martwić. Kandydatów upatrywałbym w nieco mniej oczywistych miejscach: wielkie nadzieje na progres mają szefowie New York Islanders. Kręgosłup drużyny jest w optymalnym wieku, zespół od dwóch-trzech sezonów idzie w górę. Czy Jack Capuano jest właściwym człowiekiem do poprowadzenia Wyspiarzy? Kibice z bliska śledzący poczynania tej ekipy często wskazują trenera jako najsłabsze ogniwo układanki Gartha Snowa, wytykając mu taktyczne braki i nieumiejętne podejście od strony psychologicznej. W tej samej łodzi co Capuano wiosłuje Mike Yeo z Minnesota Wild. Szkoleniowiec Dzikich od początku pracy uchodził za trenerskiego zdolniachę, lecz oczekiwanych efektów wciąż brak. Hokeiści z St. Paul od trzech lat kręcą się w okolicach czołówki, jednak wciąż nie wykonali ostatniego, decydującego kroku.
Dziką kartą na trenerskiej karuzeli pozostaje dla mnie Patrick Roy – dziką nie tylko ze względu na charakter bossa Colorado Avalanche. Lawiny za kadencji duetu Roy-Joe Sakic zaliczyły dwa diametralnie różne sezony, pokazując dwa całkowicie odmienne oblicza. Czy trzecia kampania będzie najbliższa temu, co faktycznie wypracował Roy w Denver? Cel postawiony przed Avs jest jasny – Colorado muszą wrócić do playoff. Jeżeli Roy nie sprosta temu zadaniu lub co gorsza jeszcze po drodze powinie mu się noga, dobra znajomość z Sakiciem na niewiele się zda. Tak jak rękę mogli podać sobie Capuano i Yeo, tak samo piątkę mogą przybić Roy z doświadczonym Lindym Ruffem. Weteran ławek trenerskich z Dallas Stars zrobił niemal identyczne wyniki jak Roy z Avalanche – nadspodziewanie dobry pierwszy rok i rozczarowanie dwanaście miesięcy później, kiedy to Stars mieli wzrosnąć do rangi potęgi na Zachodzie. Dziś Gwiazdy odbudowują się od podstaw, a Ruff prędko musi pokazać, że jest zdolny poprawić największą bolączkę Teksańczyków – kulejącą defensywę.
Możemy narzekać na częstotliwość zmian wśród szkoleniowców, możemy bronić wybrane nazwiska. Historia i statystyki pokazują, iż roszady na tym stanowisku w trakcie sezonu to jedna wielka loteria – dla jednych nie zmienia się nic, inni długo żałują podjętej decyzji, a jeszcze inni trafiają szóstkę w „totka” i kuponem pędzą do kolektury (Los Angeles Kings i Darryl Sutter). Jedno jest pewne – do pierwszych tąpnięć dojdzie już wkrótce, w końcu bezrobotni też kiedyś muszą wrócić do pracy…